Ani skala obniżki stopy procentowej przez NBP, ani wynikająca stąd siła oddziaływania na przedsiębiorców i konsumentów nie będą miały wpływu na poziom inflacji. Przeciwnie. Zerowa stopa procentowa powodując ucieczkę od złotówki może spowodować wzrost cen dóbr, które zostaną potraktowane jako bezpieczna lokata w niepewnych czasach (działki pracownicze, nieruchomości, antyki, dzieła sztuki).
Czy niższa stopa procentowa NBP „nakręci" popyt? Osobiście uważam takie kalkulacje i rachuby za naiwne. Zachowanie, o którym marzy NBP teoretycznie polega na wzroście zainteresowania kredytem konsumpcyjnym (bo tani) oraz na wymuszeniu na tych, którzy dysponują dochodami i oszczędnościami wydatkowania pieniędzy na dobra trwałego użytku i towary luksusowe. Chodzi o to, by wydawać już dziś, bo jutro może okazać się, że nieruchomości podrożeją, a inflacja uniemożliwi zakup. Pobudzenie popytu na kredyt nie nastąpi w sytuacji rosnącego bezrobocia i spadku dochodów pracodawców, zwłaszcza w sytuacji niepewności, obaw i strachu.
Przeciwnie, należy liczyć się ze znacznymi zmianami w zachowaniach i kalkulacjach konsumentów, którzy ograniczą swoje wydatki i będą analizowali co zrobić z ewentualnie zaoszczędzonymi pieniędzmi. Już dziś wielu z nich zadaje sobie pytanie, czy nie należy dla bezpieczeństwa wymienić złotówki na dewizy.
Gdzie tkwi błąd strategii rządu i NBP? Drukowanie pieniędzy i zasilanie nimi banków a dopiero za ich pośrednictwem przedsiębiorstw i obywateli oznacza, że znaczna część środków zamiast trafić na rynek ugrzęźnie w systemie. Banki pieniądze przetrzymają, o ile możliwe wytransferują zagranicę, bądź ulokują w obligacjach zamiast kredytować na preferencyjnych warunkach przedsiębiorstwa i obywateli. Beneficjentem będą zatem właśnie banki, a dopiero potem wybrane firmy i Polacy. Moim zdaniem drukowane złotówki powinny trafiać bezpośrednio pod „właściwe adresy" czyli do tych, którzy walczą o przetrwanie – jak ma to miejsce w Niemczech. Upadek idei „bonu turystycznego" dowodzi, że to banki decydują o dystrybucji pieniądza.
Polityka wypychania oszczędności na rynek w efekcie zerowej stopy procentowej, wysokiej inflacji, podatku Belki od dochodów z oszczędności doprowadzi do wzrostu popytu na dewizy, lokowania pieniędzy w nieruchomościach. Oznaczać to będzie często bezpowrotne zamrożenie środków zamiast uczynienia z nich funduszu, który powinien zostać zamieniony w tak potrzebny kapitał inwestycyjny.
NBP bierze przykład z amerykańskiego FED-u, który drukuje dolary i obniża stopę procentową. Na czym polega różnica między bankiem centralnym USA a NBP? Dolar jest walutą światową. W dobie kryzysu popyt na świecie na dolary rośnie. Banki nie zamrażają środków, a przeciwnie – wspierają inwestowanie. Przykładem giełda amerykańska i jej systematyczny wzrost wskaźników. W Polsce kto ma złotówki – a mają je banki i „wybrani" – wie, że powinien szukać bezpieczniejszej formy przechowania wartości. Stąd ucieczka od złotówki w dewizy bądź lokowanie tzw. nadpłynności przez banki w NBP. O prawdziwych inwestycjach mało kto myśli. Przykładem warszawska giełda, która od ponad 10 lat straszy i rozśmiesza poziomem obrotów i wskaźników. To, że nikt nie poniósł za to odpowiedzialności, nie został rozliczony, napiętnowany dowodzi lekceważenia, a wprost pogardy rządzących w stosunku do instytucji giełdy, polskich firm i obywateli lokujących tam pieniądze.