Jak podaje radiostacja, Główny Inspektorat Sanitarny chce, by kontrole w tych miejscach odbywały się pod pozorem sprawdzania żywności, choć ich prawdziwym celem ma być nałożenie kary za łamanie obostrzeń epidemicznych. Kontrolerzy mają też mieć ze sobą wcześniej przygotowane "prawie gotowe" decyzje administracyjne.

W przypadku sprawdzenia żywności nie trzeba bowiem wcześniej zawiadamiać przedsiębiorcy o pojawieniu się kontrolerów w lokalu. W dokumencie zastrzeżono, że "nie należy przed kontrolą informować podmiotu o tym, że jest ona przeprowadzana w kierunku nałożenia kary za nieprzestrzeganie zakazów". Lista obiektów do sprawdzenia ma być pozyskiwana wprost z interaktywnej mapy "otwieraMY się", przesłanej przez Komendę Główną Policji.

Jak czytamy w ujawnionym dokumencie "w przypadku, gdy w restauracji czy w pubie będzie bardzo dużo osób, więcej niż jest dopuszczalne w obecnie obowiązujących przepisach prawa, będą oni bez maseczek lub w maseczkach bez zachowania dystansu (...), rozmawiających lub tańczących ze sobą (...) należy uznać, że stanowi to bezpośrednie zagrożeniem zdrowia (...) i stanowi przesłanki do zastosowania art. 27 ust. 2 ustawy o PIS, tj. zamknięcie zakładu z rygorem natychmiastowej wykonalności". Jak przy tym zaznaczono: "Urzędowej kontroli żywności w takiej sytuacji nie przeprowadzamy".

– To pismo wygląda jak wytyczne na wojnę z przedsiębiorcami. Jego autor ustanawia tak naprawdę domniemanie winy przedsiębiorcy. Wskazuje wprost, że kontrole mają być prowadzone bez zawiadomienia i pod pretekstem skontrolowania jakości żywności – komentuje na łamach "Radia Zet" Patryk Wachowiec, analityk prawny Forum Obywatelskiego Rozwoju. – To w moim przekonaniu łamie podstawowe zasady postępowania administracyjnego - dodaje.