Obrona jest możliwa, zanim upadłość zostanie ogłoszona. Potem przedsiębiorca traci praktycznie wpływ na bieg spraw swej firmy, jej majątku.
To wnioski z najnowszego wyroku Sądu Najwyższego.
Kredyt odcięty
Zbigniew K., przedsiębiorca indywidualny, w sierpniu 2006 r. zaciągnął w banku cztery kredyty na łączną kwotę 21,7 mln zł na potrzeby bieżące firmy, zakup specjalistycznych samochodów i maszyn z branży mięsnej. Po roku jednak wszystkie te umowy bank wypowiedział i wezwał przedsiębiorcę do wydania rzeczy (gdyż były przewłaszczone na bank jako zabezpieczenie kredytu). Po kilku miesiącach wystąpił o ogłoszenie jego upadłości, którą sąd ogłosił z likwidacją majątku upadłego.
Wkrótce Zbigniew K. zrewanżował się bankowi wezwaniem do wyrównania mu szkody wyrządzonej tą akcją zakończoną jego upadłością, żądając 39,4 mln zł. Na tę kwotę złożyć się miały straty w mieniu przedsiębiorcy, utrata dochodów z niesfinalizowanych kontraktów, spowodowana m.in. naruszeniem dobrego imienia powoda i renomy jego firmy, przez ujawnienie przez bank informacji o wypowiedzeniu kredytów. A więc ukazanie go jako osoby niegodnej zaufania, próbującej zataić trudną sytuację finansową.
Sąd Okręgowy, a następnie Apelacyjny w Warszawie uznały jednak, że Zbigniew K. nie ma tzw. legitymacji procesowej do dochodzenia tego rodzaju roszczeń. Są one bowiem wprost związane z prowadzoną działalnością gospodarczą, a konsekwencją ogłoszenia upadłości obejmującej likwidację majątku.