Rz: Zmarł Tadeusz Chmielewski, reżyser, scenarzysta, twórca wielu kultowych filmów, m.in. komedii „Jak rozpętałem II wojnę światową". Czy polskie kino potrafiło podejść do wojny z humorem?
Wiesław Kot: Pierwsze nasze komedie wojenne były bardzo gorzkie. To były filmy Andrzeja Munka: „Eroica" z 1957 roku i „Zezowate szczęście" z 1960 roku. Powiedzieć, że to śmiech przez łzy, to jak nic nie powiedzieć. W końcu Jan Piszczyk, grany przez Bogumiła Kobielę, budzi po prostu wstręt. Te filmy były bardzo gorzką, złośliwą ironią: niby miały być dowcipne, ale nikomu nie było do śmiechu...
Jak to się później zmieniło?
W końcu pojawiły się komedie wojenne pokazujące, jak to dzielny Polak wiedziony narodowym sprytem daje sobie radę nawet w najtrudniejszych sytuacjach, które wydają się już zupełnie przegrane. To był właśnie główny wątek filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową" z 1969 roku. W końcu Franek Dolas, pomocnik murarza, jedyne co umiał, to grać w trzy karty. Ale i tak świetnie sobie radził i to pod różnymi szerokościami geograficznymi: od Sahary po Zamojszczyznę. Na tym samym patencie opierał się inny film Chmielewskiego – „Gdzie jest generał..." z 1963 roku. Z tego nurtu wymienić można jeszcze komedię „Cafe pod Minogą" opartą na felietonach Wiecha z czasów okupacji.
Jakie były inne nurty polskich komedii wojennych?