Rzeczpospolita: Co pana gna po świecie?
Wojciech Staroń: Podróże zawsze były dla mnie inspiracją. Szansą na poznawanie różnych kultur, ludzi, a przy okazji samego siebie. Wszędzie szukam ciekawych projektów.
Argentyna zajmuje w tych podróżach miejsce szczególne. Na ekrany wchodzi właśnie „Rodzina na sprzedaż" Diego Lermana z pana zdjęciami, ale to nie pierwszy film, przy którym pan tam pracował.
To prawda. W 1999 roku pojechaliśmy z żoną do Ameryki Południowej na wymianę studencką. Ponad rok spędziliśmy na pograniczu Argentyny i Boliwii, gdzie nakręciłem dokument „El Misionero" – o ojcu Kazimierzu Strzępku, redemptoryście pracującym wśród andyjskich Indian. Tam również urodził się wtedy nasz syn Janek. Po ośmiu latach wróciliśmy do Argentyny. Małgosia uczyła polskiego w miejscowości, gdzie żyli potomkowie polskich emigrantów, a ja realizowałem „Argentyńską lekcję", której bohaterami byli Janek i jego argentyńska rówieśnica. W czasie tego dwuletniego pobytu poznałem wielu filmowców. Zacząłem z nimi współpracować.
Za zdjęcia do „Nagrody" Pauli Markovitch dostał pan w 2011 roku Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie.