Film zainspirowany książką Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny" i zrealizowany na jej podstawie przez Marcina Borchardta został bardzo starannie przemyślany. Podstawowym źródłem materiałów, z których korzystał autor, były taśmy filmowe nagrywane przez Zdzisława Beksińskiego od połowy lat 80. Pozostało też wiele nagrań dźwiękowych, jako że rejestrował życie rodziny także w formie dzienników fonicznych. W sumie dokumentalista miał do przejrzenia około 350 godzin materiałów. Marcin Borchardt wykorzystał w filmie także archiwalia z TVP, WFDiF, zbiorów prywatnych.
Do tego pokaźny pakiet zdjęć, korespondencji i zapisków w prywatnym dzienniku. Sytuacja z jednej strony komfortowa – rzadko się zdarza, by można było korzystać z takiej obfitości materiałów przy dokumencie biograficznym, ale z drugiej kłopot – jak wśród takiego nadmiaru nie zgubić zamysłu opowieści. Borchardt zdecydował się przedstawić przede wszystkim zawiłą, psychologicznie bardzo interesującą relację ojca i syna i temu wyborowi podporządkował dobór materiałów. Narratorem dokumentu jest Zdzisław Beksiński (użyczył mu głosu Tomasz Fogiel).
Dokument zaczyna się od końca – od telefonu Zdzisława Beksińskiego do syna Tomka, kiedy zamiast niego odzywa się automatyczna sekretarka. W następnym ujęciu wchodzi do mieszkania syna. I słyszymy głos: „Droga Ewo, mam do zakomunikowania smutną wiadomość, Tomek popełnił samobójstwo w Wigilię i znalazłem go sztywnego w pierwszym dniu świąt o godzinie 15. Po raz pierwszy od śmierci Zosi poczułem radość, że nie doczekała tego, co byłoby dla niej nie do zniesienia. Ale myślę, że chyba dobrze się stało, jak się stało".
Dalsza część filmu ułożona została chronologicznie, jakby miała wytłumaczyć to okrutne na pozór ostatnie zdanie Beksińskiego. Bo rozumiał swego syna lepiej niż ktokolwiek – „żyję stale z depresją, a mój syn tego nie umie" – mówi w filmie ojciec.
Historia życia tej rodziny zaczyna się od radości, gdy młode małżeństwo Beksińskich nie chodziło, lecz tańczyło, nie mówiło, lecz śmiało się – do siebie i do świata. Pierwszy zapis fonicznego nagrania z rodzinnego albumu zanotowany został pod datą 23 września 1957 roku, kiedy Beksiński radosnym głosem obwieścił początek tworzenia albumu. Miał wtedy 28 lat, a jego syna Tomasza nie było jeszcze na świecie. Kiedy się urodził, Beksiński wyobrażał sobie, że będzie miał kumpla – tymczasem okazało się, że to nie wyszło. „Nie przewidziałem, że będzie niezadowolony. On nie kochał życia, on je z dużym wysiłkiem kontynuował" – mówi Beksiński.