Losy tego holenderskiego artysty zainspirowały już niejednego twórcę, w 2018 r. nominację do Oscara dostali Dorota Kobiela i Hugh Welchman za animację „Twój Vincent". A jednak Julian Schnabel zaproponował film świeży. Nie zrobił typowej biografii, nie powielił schematów. W „Van Goghu. U bram wieczności" skoncentrował się się na ostatnich latach jego życia i pokazał niedocenionego artystę, który wyprzedził swój czas.
Paryż, rok 1880. Van Gogh plącze się w artystycznym światku, ale jego obrazów nie jest w stanie sprzedać w swojej galerii nawet rodzony brat Theo. Potem jest wyjazd na południe Francji, chwila przyjaźni z Gauguinem, pobyt w szpitalu psychiatrycznym, wreszcie czas twórczej erupcji w ostatnich dwóch latach. I gwałtowna śmierć.
Schnabel szkicuje portret artysty o nieprzeciętnym talencie, który nie potrafi żyć bez malowania. A jednocześnie człowieka wyalienowanego, niepewnego, coraz bardziej zagłębiającego się w szaleństwo, momentami nawet bojącego się samego siebie. Człowieka mogącego liczyć tylko na brata, a łaknącego przyjaźni i akceptacji. Jednocześnie reżyser zastanawia się nad istotą sztuki, pokazuje cenę, jaką trzeba czasem zapłacić za geniusz.
Prawda świetnie zrealizowanego, filmowanego w vangoghowskich barwach filmu opiera się jednak przede wszystkim na kreacji Willema Dafoe. 64-letni aktor, który jest o ćwierć wieku starszy niż van Gogh w chwili śmierci, łudząco przypomina mężczyznę z autoportretów. I potrafi zagrać wszystko: radość tworzenia, ból samotności, chorobę psychiczną, rodzącą się z niespełnień i nadwrażliwości. Pokazał człowieka, który poprzez obrazy rozmawia z Bogiem, a jednocześnie ucieka od świata, który wciąż go odrzuca. Dafoe ani przez moment nie szarżuje, każdy jego gest, każdy uśmiech coś znaczą.
Julian Schnabel, nowojorski malarz, którego obrazy wiszą w galeriach całego świata, wie, jak pokazać artystów i intelektualistów. Zadebiutował w kinie w 1996 r. filmem o Basquiacie „Taniec ze śmiercią". Potem zrealizował „Zanim zapadnie noc" o kubańskim poecie i pisarzu Reynaldo Areasie. Stworzył niezwykły dramat „Motyl i skafander", przenosząc na ekran historię redaktora naczelnego „Elle" Jeana-Dominique'a Bauby'ego, który sparaliżowany po wylewie mógł porozumiewać się z otoczeniem tylko poprzez mruganie powieką.