Gdy krytycy piszą, że potrafi zagrać wszystko, Meryl Streep śmieje się:
– Wszystko? To określenie przypomina mi kryteria oceny aktora w eksperymentalnym teatrze, gdzie raz trzeba wisieć pod sufitem jak lampa, a kiedy indziej udawać nogę od stołu. Więc może „wszystkiego" nie tyle nie umiem, ile nie chcę grać. Interesuje mnie tworzenie postaci różnorodnych, niejednoznacznych, skomplikowanych. Nie miałabym ochoty skakać po ekranie z dopiętymi czółkami i udawać stworka z przestworzy. Muszę swoje bohaterki rozumieć, dlatego lubię role, których korzenie tkwią głęboko w rzeczywistości. - mówi aktorka w biografii.
W „Nigdy nie jest za późno" gra kobietę pełnokrwistą, niesztampową. Jej Ricki była kiedyś żoną zamożnego biznesmena, matką trójki dzieci. Ale nie wytrzymała. Zostawiła dom, męża, dwóch małych synków i córeczkę, by pójść za własnymi marzeniami. Po latach w czarnej skórzanej kurtce śpiewa w nocnych klubach Los Angeles.
Nie ma pieniędzy, nie jest wielką gwiazdą rock'n'rolla, ale jest sobą. Cena? Nie zna własnych dzieci. Gdy szły do szkoły, drugie śniadanie robiła im druga żona ojca, do której mówią „mamo". Nie było jej przy nich, kiedy dojrzewały i przeżywały pierwsze zderzenia ze światem. Ale po latach odbiera telefon od byłego męża. Jej córka po zdradzie chłopaka i odwołanym ślubie jest w ciężkiej depresji. Próbowała popełnić samobójstwo. „Potrzebuje cię" – mówi mężczyzna.
„Nigdy nie jest za późno" to film o odzyskiwaniu zerwanych więzów. O sile rodziny i matczynej miłości. O trudnych życiowych wyborach i prawie do bycia sobą.
Ricki przyjeżdża do zasobnego domu w Indianie i jest w nim obca. Nie wie, że jeden z jej synów jest gejem, nie zna narzeczonej drugiego. Córka (w tej roli prawdziwa córka Streep – Mumie Gummer) jest dla niej wielką niewiadomą. Ale to ona, kompletnie zwariowana, zamiast na wizytę u psychoterapeuty zabierze zdesperowaną dziewczynę do fryzjera i sklepu z fajnymi ubraniami, pokaże, że warto cieszyć się życiem, a świat się nie skończył z powodu jednego gnojka.
Jonathan Demme nie usprawiedliwia Ricki. Trudno rozgrzeszyć kobietę, która zostawia trójkę małych dzieci i ulatnia się, żeby grać na gitarze i śpiewać. Ale twórca „Milczenia owiec" i „Filadelfii" unika taniego dydaktyzmu. Chce, żeby widzowie – razem z filmowymi dziećmi – zrozumieli bohaterkę. Dostrzegli jej potrzebę wolności, pasję. Uśmiechnęli się, gdy z tymi swoimi zmarszczkami na twarzy i kilkoma kilogramami za dużo, wciąż tryska energią. I choć sama miewa doły, zaraża radością życia.