Na weneckim festiwalu dominują filmy, których twórcy reinterpretują historię, w przeszłości szukając genezy współczesnej przemocy i społecznych nierówności albo próbując zrozumieć powtarzające się mechanizmy władzy i politycznych gier. Inni reżyserzy śledzą dzisiejsze konflikty i przyglądają się współczesnej moralności.
Pojawił się jednak w konkursie film niewpisujący się w żaden z tych nurtów: „At Eternity's Gate".
Julian Schnabel, nowojorski artysta wizualny, zadebiutował w kinie w 1996 roku filmem o Basquiacie „Taniec ze śmiercią". Potem zrealizował „Zanim zapadnie noc" o kubańskim poecie i pisarzu Reynaldo Areasie i przejmującą, prawdziwą historię redaktora naczelnego „Elle" Jeana-Dominique'a Bauby'ego, który po wylewie został całkowicie sparaliżowany i mógł porozumiewać się z otoczeniem tylko poprzez mruganie powieką jednego oka. Teraz do Wenecji przywiózł film o van Goghu.
Holenderski postimpresjonista zainspirował już niejednego twórcę, od Vincente'a Minnellego, Alaina Resnaisa, Roberta Altmana zaczynając. W ubiegłym roku nominację do Oscara dostała polsko-brytyjska para Dorota Kobiela i Hugh Welchman za animację „Twój Vincent". A jednak Amerykanin zrobił film świeży i magiczny.
W „At Eternity's Fate" („U wrót wieczności") skoncentrował się na ostatnich dziesięciu latach życia van Gogha. – Przeczytałem wiele opracowań i artykułów, ale nie korzystałem z nich – mówi Julian Schnabel. – Opowiedziałem o moim własnym van Goghu, o kimś, kogo dostrzegłem za jego obrazami.