Piotr Szulkin. Reżyser niedoceniony, wizjoner kina

Zbyt łatwo zapominamy o artystach. Zbyt łatwo skazujemy ich na niebyt. Zwłaszcza tych, którzy nie robią wokół siebie szumu. Takich jak Piotr Szulkin.

Aktualizacja: 12.08.2018 14:44 Publikacja: 10.08.2018 00:01

„Ubu król” Alfreda Jarry'ego w reżyserii Piotra Szulkina (na planie filmu) opowiada o kraju korupcji

„Ubu król” Alfreda Jarry'ego w reżyserii Piotra Szulkina (na planie filmu) opowiada o kraju korupcji i serwilizmu. A masy to przyjmują, bo mają podobną hierarchię wartości. Tyrania trafia tu na podatny grunt, czyli na tych, którym obiecuje się tanie piwo

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Umarł Piotr Szulkin. Jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych artystów polskiego kina. Odszedł cicho, niemal zapomniany. Najważniejsze portale albo w ogóle nie podały informacji o jego śmierci, albo zepchnęły ją na odległe, mało widoczne miejsce. Królowały tego dnia newsy o ślubie modelki Joanny Krupy, o tym, że księżna Sussex Meghan Markle zaliczyła wpadkę, bo odpiął jej się guzik w sukience, a piłkarz Łukasz Piszczek pożegnał się z reprezentacją.

Za łatwo odwracamy się dziś od tych, którzy nie dają się zamknąć w prostych ramach popkultury. Piotr Szulkin był programowo niemedialny. Zawsze funkcjonował na uboczu środowiska. Ale protestował, gdy ktoś nazywał go outsiderem. – Nie wpisywałem się w żadne układy i gry, ale nigdy nie uciekałem od rzeczywistości – mówił.

Należał do rzadkiego gatunku tych, którzy mają i serce i oko. Był oczytanym intelektualistą, który zachował – jak sam to określał – dziecięcą wrażliwość. Chciał się swymi spostrzeżeniami i przemyśleniami dzielić. Ale nikogo nie obchodziło, co miał do powiedzenia. Ten wspaniały artysta umierał już za życia. Nie zrobił filmu od 15 lat. Nie umiał antyszambrować pod gabinetami decydentów, nie potrafił przepychać się łokciami.

Zmęczenie i bezsilność

Kto dzisiaj pamięta wspaniałe dokumenty Szulkina? Piotr żałował, że w Filmówce zaginęła jego etiuda „Schody". Opowiadał mi, że gdy szukał łódzkiego lokum, idąc ze szkoły w kierunku dworca, wchodził do każdego domu, pytając, czy ktoś by mu nie wynajął pokoju. Wreszcie jakaś miła starowinka pozwoliła mu zamieszkać w swojej kuchni, która miała sześć metrów kwadratowych. W starej kamienicy stale obserwował dozorczynię szorującą schody. ? Pomyślałem, że tą robotą powinna sobie zasłużyć na niebo ? wspominał.

Zrobił o niej kilkuminutowy film. Anonimowa sylwetka, ponad 20 ujęć, każde inne. Już nie było wiadomo, czy kobieta jest właścicielką szczoty czy szczota jest właścicielką kobiety. Taką miał wrażliwość. Umiał patrzeć na codzienność – mało dramatyczną, bardzo zwyczajną. Dostrzegał w niej tych, którzy niczym nie zwracają na siebie uwagi.

Mam w pamięci jego dwa przejmujące dokumenty. Beznamiętny, realistyczny zapis jednego dnia dwójki ludzi zatytułowany „Życie codzienne". Od 6.07, gdy mężczyzna wstaje, by iść do pracy, a kobieta kroi chleb na kanapki aż do 22.05, gdy kładą się do łóżka i gaszą światło. Rutynowe czynności rutynowego dnia. Szulkin ani razu nie pokazuje ich twarzy. Bo to może być każdy. I surrealistyczne „Kobiety pracujące". Jedna z bohaterek zamiata chodnik przed domem. Inna kroi ryby. Jeszcze inna w tramwaju kręci korbą i dzwoni dzwonkiem. Kolejna stoi przy maszynie w fabryce. Równe, powtarzalne ruchy. Przez osiem godzin dziennie. I ostatnie ujęcie ? kadr z mieszkania: na ekranie telewizora film – namiętne jęki i westchnienia pary uprawiającej seks. Na łóżku kobieta, siedząca z głową w dłoniach, wyczerpana. Obok wrzeszczący niemowlak. Zmęczenie i bezsilność. Szulkin był wyczulony na tych, którzy sami krzyczeć nie mogą. Tych, którym siermiężny socjalizm zabrał kolory życia.

Prezent dla Polski

Długometrażowych filmów zostawił niewiele. Sześć. Ale i jego nakręcona w latach 1979–86 tetralogia science fiction i zrealizowany w roku 2003 „Ubu król" są przeraźliwie aktualne. Czy to on był tak mądry, przenikliwy i pozbawiony złudzeń? Czy świat jest tak kiepski i powtarzalny, a my nie potrafimy wyciągać wniosków i uczyć się na własnych błędach?

Akcja „Golema", „Wojny światów. Następnego stulecia" , „O-bi, O-ba. Końca cywilizacji" , a wreszcie „Ga-ga. Chwała bohaterom" toczyła się w przyszłości. Ale Szulkin nie naśladował George'a Lucasa, nie serwował widzom opowieści o Ziemianach broniących się przed inwazją Marsjan. Malował gorzką, apokaliptyczną wizję świata. Państw władanych przez tyranów, uprawiających manipulację i podporządkowujących sobie obywateli. Prawdziwymi bohaterami jego opowieści nie byli rządzący, lecz rządzeni. Ludzie obijający się o totalitarny system, niemający dość siły i odwagi, żeby wyrwać się ku wolności. Tylko nieliczni z nich tęsknili za innym życiem. W dobie odradzających się nacjonalizmów szulkinowska tetralogia znów stała się niepokojąco ważna.

Podobnie jak „Ubu król" i jego bohater wykrzykujący: „Zadekretować demokrację jako zwycięstwo pospólstwa!" Szulkin przez dziesięć lat starał się ten film zrealizować. To miał być „prezent dla Polski z okazji odzyskania wolności". A raczej wielkie ostrzeżenie. „Ubu król" powstał wreszcie dzięki prywatnej producentce. „Wszedł na ekrany za późno" ? mówił mi reżyser po premierze.

Mylił się. Jego film jest ważny i dziś, w roku 2018. Sztubacki żart Alfreda Jarry'ego, łączący elementy absurdu, groteski i rubasznego humoru, wciąż prowokuje. Jest opowieścią o kraju, w którym mimo zmian pozostała stara mentalność. Gdzie niedawni rewolucjoniści pławią się we władzy. Gdzie panują korupcja i serwilizm. A masy to przyjmują, bo mają podobną hierarchię wartości i magmę zamiast szarych komórek. Tyrania trafia tu na podatny grunt, czyli na tych, którym obiecuje się tanie piwo.

Tylko kto chciał słuchać niepokornego, osobnego artysty? Kiedy wracam do wywiadu, jaki przeprowadziłam z nim po premierze „Ubu króla" w 2003 roku, przechodzi mnie dreszcz. ? Jesteśmy strasznie pogubieni ? mówił mi wtedy. ? Przerzucamy sympatie polityczne z jednej skrajności w drugą. Wymyśliliśmy sobie, że demokracja to błogostan, w którym będziemy się teraz pławić. Nic bardziej błędnego. Demokracja jest procesem, w którym społeczeństwo próbuje dojść do pewnego ładu wewnętrznego. Nie ma demokracji w państwie bezprawia. Nie ma wolności absolutnej, bezprzymiotnikowej. Jest jedynie wolność od czegoś. Jeśli komuś dajemy jej więcej, to komuś innemu ją ograniczamy. Demokracja winna to regulować. Ale my wolimy pojmować wolność jako szczególny wariant nirwany i dyktatury, gdzie nie trzeba podejmować żadnych wyborów, a całość ? siłą reinkarnowanego Komitetu Centralnego ? sama się ułoży.

Piotr był sceptyczny wobec wszystkich, nie potrafił wykrzesać z siebie euforii, widział pęknięcia w świecie, który się po transformacji wykluwał. Bolało go, że w nowym porządku degradowana była kultura. „Od nas zależy, czy Chopin będzie się naszym dzieciom kojarzył z muzyką czy z wódką" ? przestrzegał. Ale nikt nie chciał go słuchać.

Rachunek życia

Pisał scenariusze. Wstawał o czwartej rano i siadał przed komputerem. Marzył o zekranizowaniu „Króla Maciusia Pierwszego", łącznie z drugim tomem i końcową sceną rozstrzelania Maciusia. Dotąd opowiadał o człowieku w systemie totalitarnym. Teraz chciał pokazać człowieka żyjącego w wolności. Nie udało mu się. Wymyślił film 20-minutowy. Potem trzyipółminutowy. Na żaden nie dostał finansowania. Był rozgoryczony.

Przyszła choroba, szpitale, wózek inwalidzki. W lutym 2017 roku nie mógł pojechać na wernisaż swojej wystawy plastycznej w łódzkim Muzeum Kinematografii. Nie mógł już uczyć studentów. Przeżywał chwile załamania. Pisał, ale potem wszystko w komputerze kasował, bo wydawało mu się nie dość perfekcyjne. Odwrócił się od polityki, wolał myśleć o żonie, córce, z której był bardzo dumny. W pięknym mieszkaniu na Saskiej Kępie czuł się samotny. Robił rachunki życia. Nie wychodziły najlepiej. Mam go przed oczami, gdy mówi: „W chwilach zwątpienia wpisuję w komputerze hasło »Szulkin« i myślę: »Jasna cholera, jednak coś ten wariat zrobił«.

Zbyt łatwo zapominamy o artystach. Zbyt łatwo skazujemy ich na niebyt. Zwłaszcza tych, którzy nie robią wokół siebie szumu.

Na YouTubie można obejrzeć nagrany kilka lat temu „Kwestionariusz kultury", w którym Piotr Szulkin mówi, że chce umrzeć „cicho, bez awantur, tak, żeby nikt tego nie zauważył". A zapytany, jak chciałby zostać zapamiętany, odpowiada: „Nie zależy mi na zostaniu w pamięci ludzi. Ale chciałbym, żeby przetrwały moje filmy".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Umarł Piotr Szulkin. Jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych artystów polskiego kina. Odszedł cicho, niemal zapomniany. Najważniejsze portale albo w ogóle nie podały informacji o jego śmierci, albo zepchnęły ją na odległe, mało widoczne miejsce. Królowały tego dnia newsy o ślubie modelki Joanny Krupy, o tym, że księżna Sussex Meghan Markle zaliczyła wpadkę, bo odpiął jej się guzik w sukience, a piłkarz Łukasz Piszczek pożegnał się z reprezentacją.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” już na Disney+. Film z oscarową Emmą Stone błyskawicznie w internecie
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach