Czy kino niezależne pokazywane na Off Camera jest takie jak na początku festiwalu?
Zaczynaliśmy, gdy w Stanach za produkcję „niezależną" uznawano wszystko, co powstawało poza hollywoodzkimi studiami. Dzisiaj wciąż jeszcze pokutują resztki tamtego myślenia. Wielkie wytwórnie, próbując zminimalizować ryzyko, robią remaki, sequele albo gwiazdorskie kino, które może przyciągnąć widzów. I tak Steven Soderbergh realizuje drogie produkcje dla Hollywoodu czy potężnych stacji telewizyjnych, ale potrafi też nakręcić „Niepoczytalną", szybko, za grosze. Są też twórcy tacy jak Ulaa Salim, który filmy robi wyłącznie za własne pieniądze, bo nie godzi się na ingerencję. Mam jednak wrażenie, że coraz częściej o niezależności decyduje nie system, w jakim film powstaje i jego budżet, lecz temat.
Był czas, gdy do kina niezależnego przylgnęła łatka: „ambitne, ale półamatorskie".
Dzisiaj te filmy mają zwykle świetne zdjęcia, sprawny montaż. Reżyser, dysponując dobrym scenariuszem, potrafi namówić do współpracy znakomitych fachowców. I aktorów, którzy kiedyś rzadko przyjmowali role w filmach kręconych poza Hollywood, a dziś pojawiają się w kinie niezależnym chętnie i przyciągają do niego widzów.
Kto w Ameryce może stać się takim „wabikiem"?