Barbara Hollender
To krzyk artystki – film o tym, co ją boli we własnym kraju. Ale też uniwersalna przypowieść o nietolerancji, o prawie do inności i budzeniu się do wolności.
Pierwsza transplantacja twarzy dokonana w Centrum Onkologii w Gliwicach i postawienie w Świebodzinie w 2010 roku 36-metrowego, wyższego niż w Rio de Janeiro pomnika Chrystusa Króla. Te dwa wydarzenia zainspirowały Małgorzatę Szumowską i Macieja Englerta do napisania scenariusza „Twarzy".
Bohater filmu tytułową twarz traci w wypadku na budowie pomnika. Po ratującym życie przeszczepie Jacek wraca na wieś z nowym obliczem: z grymasem ust, półprzymkniętym okiem, bełkocząc niezrozumiale, bo wciąż wymaga rehabilitacji. I nic nie jest, jak było. Matka uważa go za obcego, wiejskie dzieci biegają za nim, krzycząc: „Ryj!", narzeczona znalazła sobie innego adoratora, a niedoszła teściowa pyta, jakie dzieci mogłoby spłodzić takie monstrum.
Szumowska zrobiła film o prowincjonalnej Polsce. O świecie zachwycającym się pięknymi krajobrazami, a jednocześnie pełnym nietolerancji, chamstwa, fałszywego poczucia siły. Sportretowała kulturę disco polo i mężczyzn, którzy w knajpie opowiadają dowcipy o Żydach i muzułmanach. I zakłamany, siermiężny katolicyzm, gdzie łatwiej postawić groteskowy pomnik, niż okazać empatię człowiekowi, który przestał pasować do obowiązującego schematu. Gdzie ksiądz wygłasza kazanie o miłości bliźniego, a nawet zbiera pieniądze na rehabilitację dla Jacka, ale jednocześnie sprowadza egzorcystę, żeby wypędzić z jego ciała „tego drugiego", który umierając, oddał mu swoją twarz.
Film Szumowskiej dzieli się na dwie części. Pierwsza tonie w drastycznych obrazach przaśności, w języku, w którym słowo „ch..." nadaje się na każdą okazję, w wiszącej w powietrzu agresji i chciwości, która w sklepie doprowadza do zabijania się o przeceniony towar, a nad grobem ojca każe dzieciom pobić się o schedę.