Światowej sławy angielski dramaturg Ronald Harwood urzeczony grą Mariana Kociniaka napisał specjalnie z myślą o nim „Herbatkę u Stalina”. Grał główne role Wierchowieńskiego w „Biesach” i Sajetana Tempe w „Szewcach”, Lucky’ego w „Czekając na Godota” Becketta. Był dżentelmenem i rewelersem w „Hemarze” i „Tuwimie” – muzycznych spektaklach Wojciecha Młynarskiego.
Ale tak już jest, że widzowie utożsamiają aktorów z kilkoma serialowymi rolami. Był więc komicznym murgrabią z „Janosika”, Mańkiem z „Paramount Pictures” — tym od „momenty były”, a przede wszystkim Franciszkiem Dolasem z w trzyczęściowej, kinowej opowieści „Jak rozpętałem II wojnę światową”.
Zagrał w niej warszawskiego cwaniaka rzuconego w wir globalnej wojny, z pomocą sprytu i humoru, dającego sobie radę z przeciwnościami losu, które uniemożliwiały powrót do ukochanej Polski.
- Rola Franciszka Dolasa przyniosła mi ogromną satysfakcję i wielką popularność – mówił „Rzeczpospolitej”. – Film jest zabawny. Najlepszy dowód, że chodzi w telewizji na okrągło, a Polonia amerykańska zażądała pokolorowania go, co wiele kosztowało. Zaplanowaliśmy jeden film, a wyszły trzy. Kręciliśmy z półtora roku, głównie w Związku Radzieckim. Tam było wszystko. Sahara też. Nie musiałem się specjalnie naginać.
Podobnie jak w najsłynniejszej roli w Teatrze TV – w „Igraszkach z diabłem”, gdzie jego bohater musiał pokonać piekielne siły i zaskarbić sobie łaskawość Nieba – zagrał chłopaka z Dolnego Mokotowa w Warszawie. Ulice dzieciństwa stały się dla niego szkołą przetrwania. Nawet kiedy rozmawialiśmy ostatnio żartował mówiąc: „Jestem młody chłopak wychowany na Dolnym Mokotowie”.