Raczej się nie spieszę. To pomaga w aklimatyzacji. Zdarza się, że muszę walczyć ze sobą, bo ciało wyrywa się do przodu. Pojawia się chęć rywalizacji. Czasem się jej poddaję. To silniejsze ode mnie, ale staram się ją trzymać w ryzach. Kiedy jestem u szczytu, na wysokości 7–8 tys., organizm nie ma już ochoty na żadne wyścigi.
Jako dietetyk potrafi pani zadbać też o swoje menu...
Ta wiedza jest w górach bardzo przydatna. Apetyt spada w górach, czasami organizm nie daje oznak, że jest głodny, a ja mam świadomość, że muszę zjeść, że mój wydatek energetyczny i potrzeba uzupełnienia płynów są ogromne.
Która z dotychczasowych wypraw była najtrudniejsza?
Chyba Aconcagua ze względu na to, że wchodziłam sama w bardzo niesprzyjających warunkach, przy temperaturze minus 40 stopni i silnym wietrze. Mój strój nie był wówczas gotowy na takie warunki, nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, jak należy się ubierać, więc odczułam to bardzo boleśnie. Ale była to też lekcja, z której wyciągnęłam wnioski i dzięki temu, jadąc w Himalaje, jestem już świetnie przygotowana.
Wyczynowa wspinaczka to droga zabawa. Jak zbiera pani środki na wyprawy?