Zagadka najważniejsza: co będzie z groźbą weta Polski i Węgier w stosunku do budżetu Unii? Horror narasta, a jego kulminacja nastąpi zapewne w ciągu nadchodzącego tygodnia. Jako kraj ryzykujemy, że na tej całej sprawie bardzo dużo stracimy. Albo pieniądze z budżetu, albo szansę na szybszą odbudowę po pandemii i lepszy rozwój gospodarczy, albo wielu przyjaciół w Unii, albo wszystko naraz. Co się może wydarzyć w najbliższych dniach?
Najbardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń jest taki, że niemiecka prezydencja, starając się w ciężkich czasach uniknąć kryzysu politycznego wewnątrz Unii, spróbuje przedstawić jakiś kompromis. Kompromis, który pozwoliłby premierom Polski i Węgier ogłosić, że groźba weta zadziałała i można z niej już zrezygnować. Ale z jednej strony nie jest pewne, czy Warszawa i Budapeszt zaakceptują taki naciągany kompromis, bo prawdopodobnie będzie on tylko oznaczał odroczenie w czasie zadziałania mechanizmu powiązania dostępu do unijnych pieniędzy z oceną stanu praworządności. Dałoby to nieco spokoju przez rok–dwa lata, lecz sprawa powróciłaby w latach 2022–2023. Z drugiej zaś strony nie jest wcale pewne, czy na kompromis zgodzą się inne kraje unijne – w tym zwłaszcza Holandia głośno protestująca przeciw wszelkiemu rozmiękczaniu tego mechanizmu.
Mamy więc wielką zagadkę, a na odpowiedź będziemy musieli jeszcze kilka dni poczekać. Więc dla zabicia czasu zastanówmy się nad kilkoma mniejszymi zagadkami.
Pierwsza zagadka: na co właściwie zgodził się nasz premier w czasie lipcowego szczytu Unii? Zarówno on, jak i jego węgierski kolega twierdzą, że właściwie nie zgodzili się na nic, a w szczególności nie zgodzili się na mechanizm wiązania pieniędzy z praworządnością. Pozostałych 25 świadków (szefowie rządów innych krajów) twierdzi jednak, że było inaczej. To jak właściwie było?
Druga zagadka to kolportowana przez jednego z polityków kwota 758,9 mld zł strat, które podobno poniosła Polska z tytułu uczestnictwa w UE, określona jako „transfery kapitałów (dywidendy i inne przychody)". Proszę miłośników zagadek logicznych o pomoc, bo z dużą grupą polskich ekonomistów usiłujemy dociec, o jakie dane tu może chodzić – liczb takich nie ma w żadnych statystykach, opisane kategorie nie występują w bilansie płatniczym, żadna instytucja nie przyznaje się, że je podała, a pan poseł (z wykształcenia prawnik) nie podaje źródła. Może więc mamy narodziny genialnego ekonomisty samouka?