Indeks S&P 500 osiągnął wartość ponaddwukrotnie wyższą niż na szczycie hossy, która 12 lat temu poprzedzała wybuch globalnego kryzysu finansowego. A także ponadczterokrotnie wyższą niż na dnie kryzysowego dołka dwa lata później. Nawet biorąc pod uwagę inflację, oznacza to, że amerykańska giełda szybuje w przestworzach.
Nie tylko giełda. Indeks cen amerykańskich domów, który został przed kryzysem sztucznie napompowany lekkomyślnie udzielanymi kredytami hipotecznymi, a w czasie kryzysu spadł o 30 proc., od ośmiu lat znów nieprzerwanie rośnie, również osiągając historycznie wysoki poziom (o 60 proc. wyższy niż w pokryzysowym dołku).
W sumie, wydawałoby się, nic dziwnego. Amerykańska gospodarka od dekady stabilnie rośnie, a stopa bezrobocia osiągnęła najniższy poziom od półwiecza (co w znacznej mierze tłumaczy wysokie notowania Donalda Trumpa). Giełda z optymizmem przyjęła też oświadczenie prezydenta, że na razie pewnie nie wypowie wojny handlowej Chinom. Słowem, w światowej gospodarce znów świeci słońce, a chmury zniknęły.
Niezupełnie. Globalny kryzys, który wybuchł ponad dekadę temu, bezpośrednio wynikał z nadmiernego poziomu zadłużenia amerykańskiego sektora prywatnego, prowadzącego do skumulowania się w sektorze finansowym ogromnego, ale ukrytego dla analityków ryzyka. Według szacunków McKinsey Institute łączne zadłużenie USA (sektora prywatnego i rządu) odpowiadało wówczas poziomowi 240 proc. amerykańskiego PKB. Dziś jest to ponad 250 proc. PKB (zadłużenie gospodarstw domowych spadło, ale rządu wzrosło, czemu towarzyszył masowy dodruk pustego pieniądza przez bank centralny). Jeśli uważamy, że w roku 2008 Wall Street była zbyt optymistyczna i nie zauważała problemów – co mamy powiedzieć dziś?
Ale wzrost amerykańskiego zadłużenia to wcale nie najbardziej niepokojące zjawisko. Spośród 15 największych gospodarek świata tylko w dwóch (Niemczech i Indiach) relacja zadłużenia do PKB jest dziś nieco niższa, niż była przed wybuchem kryzysu. W grupie siedmiu największych gospodarek rozwiniętych łączne zadłużenie wzrosło o 20 proc. PKB, a w ośmiu największych gospodarkach rozwijających się o 70 proc. PKB. Rekord pobiły Chiny, gdzie zadłużenie podskoczyło w ciągu ostatniej dekady ze 140 do ponad 250 proc. PKB (a chiński PKB jest, obok amerykańskiego, największy na świecie!). Chińskie długi rosły głównie na skutek gigantycznego wzrostu zadłużenia burzliwie rozwijających się przedsiębiorstw. Firmy te zaciągały ogromne kredyty w kiepsko zarządzanych państwowych bankach, ale jeszcze chętniej w półlegalnej sferze szarej bankowości (zastępując podlegające pewnej kontroli kredyty niekontrolowaną sprzedażą akcji i obligacji o niemożliwym do wyceny ryzyku).