Dowiedzieliśmy się z ust zatroskanych polityków, że teraz rządzić będzie trudniej – z mniejszą przewagą partii rządzącej w Sejmie, nieznaczną przewagą opozycji w Senacie, niepewnym wynikiem wyborów prezydenckich, a także możliwymi podziałami i walkami partyjno-frakcyjnymi zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie.
Zgadzam się! Rządzić będzie teraz znacznie trudniej. Ale śmiem twierdzić, że wcale nie ze względu na wymienione wyżej zmartwienia polityków. Rządzić będzie trudniej, bo najprawdopodobniej kończy się bardzo sprzyjająca pogoda.
Przede wszystkim szykujmy się na trwałe obniżenie tempa wzrostu gospodarczego. Krótkookresowo będzie to wywołane recesją w Niemczech i (być może) twardym brexitem. Gdyby jednak chodziło tylko o to, nie byłoby aż takiego zmartwienia. Wiadomo, tempo wzrostu eksportu silnie by spadło, a w ślad za tym dynamika PKB. Jednak trwałoby to tylko do czasu, aż koniunktura u naszego wielkiego sąsiada się znów poprawi – może za 2, może 3 kwartały. A w międzyczasie zadziałałby tak chwalony dziś (choć nieco przypadkowy z punktu widzenia polityki gospodarczej, bo wynikający raczej z polityki przedwyborczej) „impuls fiskalny", podtrzymujący niezłą koniunkturę na rynku krajowym. Po jakimś czasie znów wyszłoby więc słońce, a tempo wzrostu PKB znów poszybowałoby w górę.
Tak się jednak prawdopodobnie nie stanie, bo łatwe czasy nie powrócą wraz z końcem niemieckiej recesji. Przez ostatnie lata nieufne co do rządowych planów polskie firmy zbyt mało inwestowały (najniższa stopa inwestycji od ćwierćwiecza!), a politycy nie podjęli żadnych działań, które przygotowałyby nas na oczekiwany spadek podaży pracy (odwrotnie, Polacy uzyskali jasną zachętę do przechodzenia wcześniej na emerytury, a imigranci czytelny sygnał, że nie są tu najmilej widziani). Sądzę więc, że o trwałym powrocie do 5-proc. tempa wzrostu będziemy mogli sobie tylko pomarzyć. A jednocześnie wiele czynników, zarówno natury popytowej, jak kosztowej, pchać nas będzie w stronę wyższej inflacji (skokowych podwyżek cen energii nie da się odkładać w nieskończoność, a silnie stymulowana płaca minimalna przełoży się na wyraźny wzrost cen usług). Póki kurs walutowy będzie stabilny, inflacja pozostanie w ryzach. Ale trwały powrót oczekiwań dewaluacyjnych może doprowadzić do sytuacji, gdy na świecie wokół nas inflacji nadal nie będzie – a u nas wróci.
Stabilność kursu walutowego zależeć będzie w znacznej mierze od stanu finansów publicznych. A tu czeka nas, zapewne za rok–dwa, bardzo nieprzyjemne zaskoczenie. Nie da się gwałtownie zwiększyć wydatków socjalnych bez wzrostu deficytu. W roku 2020 można go będzie pewnie ukryć, wykorzystując jednorazowe dochody (w tym istne finansowe kuriozum – zebrany ryczałtowo przy okazji likwidacji OFE podatek od części emerytur za przyszłe lata!) i przerzucając część problemu na samorządy. Ale w roku 2021 wszystko się zapewne skumuluje: wolniejszy wzrost, rosnące nadal dynamicznie wydatki, brak dochodów jednorazowych. A w konsekwencji stan finansów publicznych ulegnie skokowemu pogorszeniu, co może odbić się niekorzystnie na stabilności złotego.