Ale przecież ta fraza nie tylko ładnie brzmi. Wittgenstein ma rację, o czym przekonujemy się codziennie.

Weźmy choćby gigantyczną awarię oczyszczalni ścieków Czajka. Specjalnie użyłem przymiotnika „gigantyczny", bo rzeczywiście mówimy o skali niespotykanej w cywilizowanym kraju. Oto całe ścieki dwumilionowej metropolii trafiają do rzeki. Skutków ekologicznych tego wydarzenia nie sposób dziś przewidzieć. Tymczasem żyjemy w kraju, gdzie dla części mediów i obywateli to po prostu „awaria jakich wiele". Można odnieść wrażenie, że właściwie nic się nie stało. Ale z drugiej strony niemała część Polaków i dziennikarzy uważa, że mamy do czynienia z „katastrofą ekologiczną" i „tragedią". A karygodne zatajanie informacji przez władze Warszawy porównywane jest z Czarnobylem czy wydarzeniami wokół „Kurska".

A zatem „katastrofa" czy „awaria jakich wiele"? „Czarnobyl" czy „drobne problemy komunikacyjne władz Warszawy"? Ani jedno, ani drugie. Sprawa jest poważna, ale na razie chyba nie można mówić o katastrofie ekologicznej. Dodajmy, że przez dziesiątki lat Warszawa była jedyną europejską stolicą bez oczyszczalni ścieków, co fatalnie wpływało na ekosystem Wisły, ale „tragedią" raczej nie było. W kwestii zatajania informacji wkroczyć powinna prokuratura, ale też trudno to porównywać z dramatami, które pociągnęły za sobą ofiary w ludziach.

„Nazywajmy rzeczy po imieniu, a zmienią się w okamgnieniu" – to już nie Wittgenstein, to Adam Nowak z Raz Dwa Trzy. Postulat jak najbardziej słuszny, ale co począć, kiedy dla jednych coś jest awarią, a dla drugich tragedią? Co w takiej sytuacji zrobić poza apelowaniem o odpowiedzialność za słowo i uczciwe informowanie? A może okrągły stół polskich językoznawców? Tylko skąd pewność, że się dogadają?

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia