W mojej Polsce organizacja, która na ulicy wykrzykuje hasło „śmierć wrogom ojczyzny", zostałaby zdelegalizowana. Kto to jest bowiem „wróg ojczyzny", kiedy staje się on realnie niebezpieczny? Tylko na wojnie. Tylko w warunkach, kiedy z dnia na dzień przestaje obowiązywać prawo pokoju, a zabicie drugiego człowieka może być nagle powodem do chwały, orderów i błogosławieństw.
A wszystko za pomocą słów i symboli. Wystarczy wypowiedzieć wojnę, a już mundur, kostium wojenny, daje ci prawo do zgładzenia nieznanego człowieka w innym kostiumie. To może być twój potencjalny przyjaciel, partner do brydża, do górskich wspinaczek – nigdy nie będziesz o tym wiedział, bo według wojennego prawa, to tylko ciało w obcym mundurze. Ten sam Kościół, który potępi cię za wszelkie zabijanie, pobłogosławi cię za to samo, jeśli tylko prawo pokoju zamieni się na prawo wojny.
Wiele feministek uważa, że absurd tych reguł to tylko tępa siła testosteronu i niedojrzałość mężczyzn. Wystarczy jednak wspomnieć choćby Margaret Thatcher i bitwę o Falklandy, żeby dać dowód, jak kobiecość bywa bezwzględna, gdy w grę wchodzą wartości politycznie nadrzędne.
Tak czy inaczej wojenna przebieranka daje prawo do pozbawienia życia drugiego człowieka bez żadnych prawnych konsekwencji. Rodzina zmarłego żołnierza nie może zaskarżyć zabójcy – według prawa jest nim po prostu wojna.
Istnieje też inne zjawisko, które można nazwać wrogością wobec ojczyzny. Tak przywykło się określać szpiegów na rzecz innego państwa. Jeśli jednak ojczyzna rządzi się prawami reżimu? Jeśli cicha praca nad obaleniem takiego rządu jest działaniem na rzecz dobra kraju? Dla reżimowców w takim wypadku szpieg to wróg ojczyzny, dla opozycji czy też podziemia to bohater. Wróg państwa nie musi być wrogiem ojczyzny.