To naturalne, że podczas wizyty więcej będzie gestów symbolicznych, a mniej konkretnych deklaracji. Nasi politycy muszą jednak pamiętać, że za zamkniętymi drzwiami powinni być bardziej asertywni niż przed kamerami. Na przykład w razie zaostrzenia sporu pomiędzy USA a Niemcami nikt w Warszawie, jak ujął to Marek Cichocki, nie powinien „umierać za niemieckie nadwyżki handlowe". Pytanie, co dostaniemy za popieranie Stanów. Wymiana technologii? Pomoc w kwestiach energetycznych?

Oczywiste jest też, że strategia ustępstw wobec Rosji byłaby dla Trumpa politycznym samobójstwem. Ale czemu nie podsunąć prezydentowi rozwiązań, które poszłyby jeszcze dalej? Przecież bazy wojskowe USA w Niemczech są kosztowne, strategicznie mało przydatne, a politycznie przeszkadzają samym Niemcom. Dalsze zwiększanie obecności na flance wschodniej może być dla owych baz doskonałą alternatywą.

Przy okazji wizyty Trumpa pojawia się też pytanie, na ile inwestowanie w polityczne związki z nim ma sens. Może mu wszak grozić impeachment. A jeśli przetrwa, to przecież niełatwo mu będzie o drugą kadencję. Po pierwsze jednak, ewentualny impeachment jest na razie bardzo odległą perspektywą. Po drugie, nawet gdyby miało do niego dojść, to stery władzy obejmie Mike Pence, który w kluczowych kwestiach ma takie same poglądy jak Donald Trump. Po trzecie wreszcie, demokraci są w głębokim kryzysie i nie ma jeszcze ma horyzoncie kandydata, który mógłby ich uratować w kolejnych wyborach prezydenckich. Bernie Sanders jest nie do zaakceptowania przez establishment partii. Poza nim w mediach pojawiają się tylko kolejne kandydatury rodem z epoki restauracji Bourbonów we Francji: Michelle Obama (żona Baracka) i Chelsea Clinton (córka Hillary). W takiej sytuacji na rozmowie z Trumpem raczej nie można stracić.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego