Ten niezrównany badacz i analityk zasłynął pod koniec życia bardzo śmiałą tezą. W 2012 r. ogłosił mianowicie w piśmie „Foreign Affairs" artykuł pod tytułem „Dlaczego Iran powinien mieć bombę?" (w domyśle atomową). Waltz argumentował w tekście, że im więcej par trwających w sporze krajów ma broń nuklearną, tym mniej mamy konfliktów zbrojnych. Jego zdaniem działa tutaj dokładnie ten sam mechanizm wzajemnie gwarantowanego zniszczenia, który zapobiegł wcześniej globalnej wojnie pomiędzy USA a ZSRR. To zaś prowadziło do konkluzji, że jeśli na Bliskim Wschodzie broń nuklearną będzie miał zarówno Iran, jak i Izrael, to w efekcie sytuacja w regionie się ustabilizuje.

Cóż, na papierze wygląda to nieźle, działa jednak tylko przy założeniu, że ci, którzy podejmują decyzje o użyciu bomby, to zawsze jednostki racjonalne. Ludzie zaś bywają irracjonalni. Niektórzy potrafią do tego wciągać w odmęty szaleństwa całe struktury władzy. O czymś takim, czyli o nuklearnej zagładzie spowodowanej obłędem i pozorną racjonalnością, taktuje genialny film Stanleya Kubricka „Dr Strangelove" z 1964 roku. USA i ZSRR jakoś kubrickowego scenariusza uniknęły, ale czy tak samo będzie z Koreą Północną? Czy może tak być z Iranem?

Trump zdaje się mieć rację, zakładając, że Iran, bez względu na podpisane układy, i tak dążył do konstrukcji swoich głowic. Umowy podobne do tych zawartych z Teheranem wcale nie powstrzymały przecież Kim Dzong Una. Część sygnatariuszy układu z Iranem, w tym Wielka Brytania, Francja i Niemcy, jest chyba jednak gotowa taką ewentualność zaakceptować. Trump nie. W tej sytuacji irańskiego programu może nie dać się powstrzymać inaczej niż bojową operacją lotniczą wymierzoną w jego instalacje. Prezydent USA, chcąc uniknąć wojny nuklearnej, zwiększa więc wyraźnie prawdopodobieństwo wojny konwencjonalnej. Może się ona niestety łatwo wymknąć spod kontroli.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego