Epitafium dla pewnej reformy

Mija 20 lat od momentu, gdy weszła w życie polska reforma emerytalna. Dziś ostatecznie umiera. Dwadzieścia lat życia to niezbyt dużo, zwłaszcza że śmierć przychodziła na raty. Ale ważniejsze jest to, że reforma nie zrealizowała żadnego ze swych celów.

Publikacja: 17.04.2019 21:00

Epitafium dla pewnej reformy

Foto: Adobe Stock

Oceny efektów życia i śmierci reformy emerytalnej są zaburzone faktem, że przygniatająca większość Polaków najwyraźniej do dziś nie rozumie, jakie były jej cele. Wprowadzono ją, by dostosować system emerytalny do zmian demograficznych: w starym systemie, zbierającym składki od pracowników i wypłacających z nich świadczenia, niemożliwe stało się utrzymanie takiej relacji emerytur do płac, jaką ludzie uznają za normalną. Budżet musiałby co roku coraz więcej dokładać, aż w końcu by zbankrutował. To właśnie określiło podstawowe cele reformy. Po pierwsze, zlikwidować gwarancje państwa co do wysokości emerytur, a tym samym znieść konieczność rujnujących budżet dopłat. Po drugie, uświadomić ludziom, że ich emerytury zależą tylko od składek, i skłonić ich do dłuższej pracy oraz dodatkowych, dobrowolnych oszczędności. Po trzecie, ujawnić wysokość długu publicznego wynikającego z zobowiązań emerytalnych, zmuszając już dziś polityków do redukcji deficytu budżetowego. No i po czwarte, odłożyć choć część środków z prywatyzacji na pokrycie przyszłej luki w systemie emerytalnym.

Ludzie zrozumieli jednak sens reformy w sposób całkiem opaczny, wręcz absurdalnie niewłaściwy – a w tym niewłaściwym osądzie zostali utwierdzeni przez słynne „karaibskie" reklamy OFE. Zrozumieli, że reforma oznacza wzrost emerytur i ich „prywatyzację", czyli pełną niezależność od polityków. Ponieważ przez długi czas nikt nie wyprowadzał ich z błędu, cała rzecz musiała się źle skończyć.

Śmierć przyszła na raty. Najpierw pojawiły się bolesne skaleczenia: wyłączenie z reformy dużych grup zawodowych (służb mundurowych, górników), przejedzenie części dochodów z prywatyzacji. Pierwszą z ciężkich ran było jednak to, że ujawnienie zobowiązań emerytalnych wcale nie spowodowało oszczędności budżetowych, ale – po prostu – wzrost zadłużenia. Konsekwencją tego stała się decyzja o ponownym ukryciu części długu, by nie złamać konstytucyjnych zasad maksymalnego poziomu długu publicznego. Kolejną raną było wprowadzenie zasady dobrowolności uczestnictwa w OFE. Potem przyszło obniżenie wieku emerytalnego – a więc jednoznaczna rządowa deklaracja, że nie ma problemu spadku świadczeń. A ostateczny, śmiertelny cios zadaje obecna decyzja przekazania pieniędzy na IKE (lub ZUS) i zużycia zgromadzonych rezerw na bieżące wydatki (np. emeryturę+).

Problem w tym, że ludzie nadal nie rozumieją, co się dzieje. Ponieważ sądzili, że składki są „prywatnymi oszczędnościami" (i że to jest właśnie główna korzyść z reformy), z przyjemnością przyjmują retorykę rządu na temat obecnej „faktycznej prywatyzacji". Ponieważ nie przyjmują do wiadomości faktu dramatycznego spadku przyszłych emerytur, nie przeszkadza im obecne przehulanie wszelkich rezerw na cięższe czasy. I nadal nie mają zamiaru więcej oszczędzać ani dłużej pracować, bo przecież problemu nie ma.

I w ten sposób reforma umarła, nie spełniając żadnego ze swych rzeczywistych celów. Requiescat in pace.

Witold M. Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula

Oceny efektów życia i śmierci reformy emerytalnej są zaburzone faktem, że przygniatająca większość Polaków najwyraźniej do dziś nie rozumie, jakie były jej cele. Wprowadzono ją, by dostosować system emerytalny do zmian demograficznych: w starym systemie, zbierającym składki od pracowników i wypłacających z nich świadczenia, niemożliwe stało się utrzymanie takiej relacji emerytur do płac, jaką ludzie uznają za normalną. Budżet musiałby co roku coraz więcej dokładać, aż w końcu by zbankrutował. To właśnie określiło podstawowe cele reformy. Po pierwsze, zlikwidować gwarancje państwa co do wysokości emerytur, a tym samym znieść konieczność rujnujących budżet dopłat. Po drugie, uświadomić ludziom, że ich emerytury zależą tylko od składek, i skłonić ich do dłuższej pracy oraz dodatkowych, dobrowolnych oszczędności. Po trzecie, ujawnić wysokość długu publicznego wynikającego z zobowiązań emerytalnych, zmuszając już dziś polityków do redukcji deficytu budżetowego. No i po czwarte, odłożyć choć część środków z prywatyzacji na pokrycie przyszłej luki w systemie emerytalnym.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację