Oczywiście, nie należy prześladować mniejszości, która wierzy, że 2 x 2 = 5. Ale czy w imię tolerancji mam przyznać, że i oni mają ciut racji? Niestety, tolerancję w dzisiejszym świecie pomyliliśmy z uległością. Uległość ma tę przewagę, że jest darmowa. Tolerancja niestety kosztuje, czasem drogo.

Uznaliśmy bowiem, że wszystko ma być tanie i bezpieczne. Niestety, tolerancja okazuje się ryzykiem w nie mniejszym stopniu niż jej siostra wolność. Jeśli wolność wystawia na niebezpieczeństwo błędu i fałszywego wyboru, to tolerancja – która nie jest bezmyślną uległością – wymaga wysłuchania cudzych poglądów i przeciwstawiania im swoich racji. Tolerancja jest bowiem tożsama z dialogiem. Wchodząc w dialog, musimy nie tylko mówić, ale uważnie słuchać. A słuchanie jest ryzykiem, bo w tym czasie pozwalamy mówić komuś innemu, kto może zaprezentować lepsze racje, a nawet nas przekonać. Wchodząc w dialog, nigdy nie wiemy, jacy zeń wyjdziemy. Jak się nie bać? Całkowicie i bez zastrzeżeń pewien swoich racji jest tylko bolszewik, obojętnie lewicowy czy prawicowy. Człowiek rozumny nie musi mówić po sokratejsku „wiem, że nic nie wiem", ale zdaje sobie sprawę z ograniczoności własnego pojmowania. Jest jednak na tyle silny, by w dialogu bronić swoich poglądów, i na tyle otwarty, by rozumieć wartość cudzych argumentów. Iluż z nas zdolnych jest do takiej tolerancji?

Jak trafnie napisała Wisława Szymborska: „pewność jest piękna, ale niepewność piękniejsza". Przykładem takiej pewnej siebie, a jednocześnie otwartej tolerancji jest papież Franciszek. Nie grzmi o dogmatach, lecz stara się, by Kościół był „szpitalem polowym" dla poranionych dusz. On jednak ufa, że z dialogu jego wiara wyjdzie nienaruszona. ©?