Wybory do Parlamentu Europejskiego są zazwyczaj plebiscytem oceniającym poszczególne rządy narodowe. W tym roku nie wygląda to inaczej, przynajmniej w Polsce. Rząd zaproponował pakiet pięciu reform z Europą niemających nic wspólnego. Opozycja traktuje eurowybory jako sprawdzian szerokiej koalicji przeciwko PiS.

Oczywiście coś o Europie konkurenci wyborczy mówią. Opozycja straszy polexitem pod rządami PiS. Rząd straszy utratą niepodległości po wygranej opozycji. Oba argumenty są dość absurdalne. PiS nie chce wyjść z Europy, lecz chce władzę w Europie przejąć. Temu służą spotkania z potencjalnymi sojusznikami w „nowej" Europie, takimi jak Matteo Salvini. Opozycja nie chce stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy odbierających Polsce suwerenność. Jej celem jest kontynuacja tego, co było, czyli Europy kontrolowanej przez państwa z symboliczną dozą federalizmu.

Zanosi się na dużą burzę w szklance wody. Emocji będzie wiele, lecz różnic programowych mało. Obydwie strony proponują Europę ojczyzn. Rząd kładzie nacisk na ojczyznę, a opozycja na Europę. Żadna ze stron nie proponuje fundamentalnych reform, których Europa pilnie potrzebuje. Unia miała wyeliminować politykę siły, a jej traktaty miały chronić państwa małe i biedne. Głównie chodziło o to, by Niemcy nie rządziły Europą. Dzisiaj ważne sprawy trzeba załatwiać nieformalnie w Berlinie, traktaty pozostają na papierze, a kraje takie jak Grecja praktycznie straciły suwerenność. UE miała prowadzić etyczną politykę zagraniczną, lecz dziś przekupuje dyktatorów Turcji czy Libii, by trzymali u siebie uchodźców w obozach koncentracyjnych. Obywatele coraz bardziej tracą zaufanie do Unii, lecz w Brukseli większy wpływ mają lobbyści niż szarzy obywatele.

Polska i inne kraje Starego Kontynentu potrzebują silnej Europy, ale też takiej, która generuje dobrobyt, eliminuje nierówności i świeci moralnym przykładem. Bez poważnych reform Unia nie odzyska czaru i prężności. Jeśli partie polityczne ich nie zaproponują, większość wyborców, zwłaszcza młodych, zostanie w domu. Ostatnim razem kartkę do urn w Polsce wrzuciło mniej niż 24 proc. uprawnionych do głosowania. To dowód na kryzys nie tylko europejskiej demokracji, lecz całego projektu europejskiego. Unijne dotacje dla Polski niedługo się skończą i trzeba będzie przekonać Polaków, że UE ma głębszy sens.

Autor jest profesorem studiów europejskich na Uniwersytecie w Oksfordzie