Trzeba było być Grahamem Greene'em, etatowym faworytem literackiego Nobla i tajnym współpracownikiem MI6 jednocześnie, żeby napisać te dwa zdania. Nazwać całe niebezpieczeństwo i stawkę niewidocznej dla zwykłych zjadaczy chleba gry. Stawkę tym wyższą, im bardziej bezszelestny i głębiej ukryty jest przebieg rozgrywki. Nic dziwnego, że ci, którym nie podobają się jej wyniki, próbują raz na jakiś czas powiedzieć: „sprawdzam", zmusić niewidzialne siły do wyłożenia kart na stół.

Tydzień temu specjalny prokurator Robert Mueller opublikował streszczenie rezultatów swojego śledztwa dotyczącego wpływu rosyjskich służb na przebieg ostatnich wyborów prezydenckich w USA. Rezultatów co najmniej rozczarowujących dla wszystkich, którzy liczyli, że zatrzęsą one posadą Donalda Trumpa, być może nawet otworzą drzwi do jego impeachmentu. „Żadnej zmowy, żadnego utrudniania, całkowite i pełne OCZYSZCZENIE" – triumfował na Twitterze, bo gdzież by indziej, 45. prezydent USA. Jego przeciwnicy, przynajmniej w tej partii, licytowali odrobinę za wysoko, mając w zanadrzu co najwyżej parę szóstek.

Jak służby specjalne są wyrazem podświadomości narodu, tak popkultura jest jego nadświadomością, superego. Akcja najpopularniejszego serialu szpiegowskiego tej dekady „Homeland" („Ojczyzna") w ostatnich dwóch sezonach nie toczyła się już, jak wcześniej, na Bliskim Wschodzie, w Pakistanie czy Europie Zachodniej, ale dotyczyła wyłącznie wewnętrznych spraw Stanów Zjednoczonych. A konkretnie działań Głównego Zarządu Wywiadowczego Federacji Rosyjskiej (GRU). To Rosjanie mieli dzielić amerykańskie społeczeństwo i za pośrednictwem użytecznych, tym razem prawicowych, idiotów rządzić jego duszą. Szyfr, w którym została zakodowana informacja o zmianie nastrojów w USA, okazał się dziecinnie łatwy do złamania. Wystarczyło przepisać amerykańską politykę cyrylicą.

Liberałowie muszą się nauczyć opierać pokusie, której uleganie było dotychczas ulubionym sportem prawicy: szukania alibi dla własnych porażek i niepowodzeń w niewidzialnej grze tajnych sił. Aby wytłumaczyć własną głupotę i lenistwo, niekoniecznie trzeba od razu grzebać w podświadomości narodu.