Historia pewnej strategii rozwoju

To skandal, że mówiąc o rozwoju gospodarczym Polski, posługujemy się tylko przykładami i analogiami z importu.

Aktualizacja: 27.02.2019 21:32 Publikacja: 27.02.2019 21:00

Historia pewnej strategii rozwoju

Foto: Adobe Stock

Dlaczego uwielbiamy mówić o irlandzkim cudzie, o greckiej katastrofie, o koreańskim (południowo- lub północno-) modelu rozwoju? Dlaczego nie czerpiemy inspiracji i nauki z własnej historii, z której powinniśmy być tak dumni?

Jeśli nasz naród naprawdę ma wstać z kolan, również lekcje dotyczące rozwoju gospodarczego trzeba oprzeć na własnych doświadczeniach.

Ot, weźmy taką historię Edwarda Gierka i jego strategii rozwoju kraju.

Był rok 1970, wszystko wyglądało tak pięknie. Po odsunięciu od władzy starego, apodyktycznego i bardzo tępego Gomułki nastały całkiem inne czasy (które pewnie nie od rzeczy byłoby nazwać ówczesną dobrą zmianą). Według nowej strategii gospodarczej w centrum zainteresowania miały się znaleźć potrzeby zwykłego człowieka, a zadaniem państwa było to, by ludzie jak najszybciej i jak najbardziej to odczuli. Choć swoboda wprowadzania zmian była ograniczona przez obcą stolicę (wtedy Moskwę), szybko powstały wspaniałe plany rozwoju. Dzięki szybkiemu wzrostowi płac Polacy mieli dostać do ręki pieniądze. A dzięki wielkim inwestycjom Polska miała dokonać skokowej modernizacji, doganiając w szybkim tempie najbardziej rozwinięte kraje świata. Państwowe firmy, za pożyczone z kapitalistycznych banków pieniądze, miały dokonać cudu. Na drogi miał wyjechać milion nowych aut (nie elektrycznych, ale rzeczywiście nieco przypominających samochodziki na baterie fiatów 126p). Liczne prace budowlane miały zmienić Wisłę w wodną autostradę. A planowane pół miliona nowych mieszkań rocznie miało rozwiązać podstawowy problem Polaków – brak dachu nad głową.

Plany były piękne, a ich oprawa jeszcze lepsza. W państwowej telewizji (innej wtedy nie było) rozpoczęło się radosne raportowanie sukcesów w ich realizacji. Dzięki mądrości przywódcy wszystko rosło jak na drożdżach, kraj rósł w siłę, a ludziom żyło się dostatniej.

Wkrótce jednak coś zaczęło szwankować. Samochody się pojawiły, ale mniej, niż oczekiwano. Bezsensowne roboty nad Wisłą stanęły, budowa mieszkań coraz bardziej kulała. Za to narastało zadłużenie, bo państwowe firmy wprawdzie świetnie umiały zaciągać kredyty, ale gorzej szło z realizacją wspaniałych planów. Ponieważ jednak opozycja powoli podnosiła łeb, a ludzie coraz częściej psioczyli na rząd, w połowie lat 70. strategia gospodarcza zmieniła się. Wspaniałe plany inwestycji i modernizacji gospodarki poszły na półkę (choć telewizja wciąż o nich mówiła). Kredyty, które zamierzano początkowo inwestować, coraz częściej były przejadane. Żeby ludzi uspokoić, zaczęto jeszcze hojniej rozdawać pieniądze. Przez chwilę to działało. Ale im więcej ich rozdawano, tym bardziej narastała groźba inflacji.

No i w końcu kraj zbankrutował, bo ku zdumieniu ówczesnych przywódców okazało się, że rozdawanie pieniędzy pozwala wprawdzie jeszcze jakiś czas utrzymać władzę, ale nie rozwiązuje żadnych problemów. A pieniędzy kiedyś musi zabraknąć.

Ciekawe, dlaczego historia Gierka przyszła mi do głowy akurat teraz.

Dlaczego uwielbiamy mówić o irlandzkim cudzie, o greckiej katastrofie, o koreańskim (południowo- lub północno-) modelu rozwoju? Dlaczego nie czerpiemy inspiracji i nauki z własnej historii, z której powinniśmy być tak dumni?

Jeśli nasz naród naprawdę ma wstać z kolan, również lekcje dotyczące rozwoju gospodarczego trzeba oprzeć na własnych doświadczeniach.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację