Przecież to prawie tak dawno jak powstanie warszawskie, albo i styczniowe. Najwyżej można z tej okazji wręczyć kwiatki lub niezobowiązujące odznaczenia ostatnim staruchom, którzy dożyli zupełnie odmiennych dni. Ale z zachowaniem należytej ostrożności, bo przecież tyle siwych głów widać na demonstracjach KOD, dość zresztą anemicznych. Cóż z tego, że wtedy masy zwykłych obywateli PRL opowiedziały się za demokracją? Żyło się tam spokojnie, a jak komuś rzeczywiście brakowało, to mógł sobie dokombinować albo nawet dokraść.

Czy tylko dlatego, że do reszty zepsuty komunizm sam się prosił, aby go wreszcie obalić? Czy tylko dlatego, że w tamtych czasach demokracja była u szczytu powodzenia? Przodowała we wszystkim: w gospodarce, sile wojskowej, kulturze i czym tam jeszcze, a ci, którzy spóźnili się na przemiany XIX i pierwszej połowy XX wieku starali się podciągnąć ku czołówce. Inaczej dzisiaj: cóż mają wspólnego z demokracją Chiny, które właśnie spychają USA z pozycji światowego lidera? A Rosja, która z twarzą putinowskiego pokerzysty manipuluje przy cudzych wyborach i rozmiękcza Unię Europejską? Cóż nam przynosi demokracja prócz bezmiaru gadania i zmarnowanego czasu? I tak zawsze na koniec głos mają cwani populiści. Przecież skuteczniejszy jest jeden i na zawsze dany przywódca, który zapewni wszystko, co trzeba, nie licząc się ze zmiennymi nastrojami publiki.

Ale pokusa demokracji wciąż nie chce upaść ani pogodzić się z przeobrażeniem w „nieliberalną” poczwarkę. Czy tylko dlatego, że mamy tak wiele przykładów, jak nieomylny lider – nawet najbardziej prawy i sprawiedliwy – bez demokratycznej korekty staje się marnym satrapą? Demokracja jest siostrą wolności; przywraca ludziom godność, przekształca tłum w obywateli. Dlatego, choć tak mało ma na swoją obronę, jest tak kusząca.

Nie wiem, jaki będzie wynik tegorocznych i następnych wyborów. Może trzeba będzie z goryczą powiedzieć, że Polacy kiedyś sami wolność wywalczyli i sami ją dzisiaj sobie odebrali. Ale ta pokusa nie przeminie. Będzie wabić. Nie tylko u nas.