Każdy ma prawo ich bronić, nawet z użyciem siły. Dla wygody ludzie ustanowili jednak prawo, które służy stosowaniu wspólnej siły w obronie naturalnych praw każdego człowieka. Ale skoro nikt nie może naruszać życia, wolności i własności innych ludzi, to nie może tego robić także prawo ustanowione dla ochrony tych wartości.

Jednak ludzie wykorzystują swe prawa (wolność i własność) do zaspokajania własnych pragnień. Dzięki wolności zdobywają własność, dzięki własności mają więcej wolności. Ale drzemie w nich tendencja do zaspokajania pragnień jak najmniejszym wysiłkiem, więc skłonni są poprawiać swój los kosztem innych. Żyją z grabieży, jeśli jest łatwiejsza i przynosi więcej korzyści niż praca. Celem prawa jest spowodowanie, by grabież ta była trudniejsza, bardziej kosztowna i niebezpieczna niż praca. Nie jest nim tworzenie jakiejś abstrakcyjnej sprawiedliwości, lecz zwalczanie konkretnej niesprawiedliwości. Niestety, prawo zaczęło służyć przede wszystkim tym, którzy je tworzą, do realizacji ich własnych interesów. Te bywają ekonomiczne lub polityczne. Jednak w kraju, w którym polityka ma wpływ na ekonomię, cele polityczne zlewają się z ekonomicznymi.

Ustawa o IPN ma teoretycznie cel polityczny: ochronę dobrego imienia Polski. Ale naprawdę ma cel ekonomiczny: chodzi o to, kto będzie rządził spółkami Skarbu Państwa. W pierwszej kolejności ma mobilizować elektorat. I to się udaje. A kto będzie ponosił koszty? Polska. Bo trudno sobie wyobrazić, że jakiś izraelski polityk zostanie postawiony w Polsce w stan oskarżenia za to, co napisał w mediach społecznościowych. Porwiemy go? Czy zrobimy proces zaoczny? Gdyby chodziło o dobre imię Polski, bronilibyśmy go inaczej. Bo to, że mamy wrogów, przed którymi powinniśmy się bronić, powinno być poza dyskusją. Ale nie jest, bo opozycja też chce przecież wrócić do spółek Skarbu Państwa, więc wykorzystuje każdą okazję, by „dowalić" rządowi.

Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego i szefem rady WEI