Obaj są podwójnymi mistrzami olimpijskimi, obaj dwukrotnie sięgali po tytuł mistrzów świata w boksie amatorskim. Obaj też przystępowali do walki w nowojorskiej Madison Square Garden Theater jako zawodowi mistrzowie świata. Ale stawką w tym pojedynku był tylko pas WBO w wadze junior lekkiej należący do Ukraińca. Rigondeaux, mistrz kategorii junior piórkowej, wiedział jednak, że jeśli przegra, to tytuł straci, takie były decyzje WBA.
Faworytem był trenowany przez ojca Anatolija 29-letni Ukrainiec. Osiem lat młodszy od kubańskiego „El Chacala", utalentowany i wciąż głodny wielkich sukcesów. Gdy miał cztery lata, ojciec zaprowadził go na pierwszy trening i od razu zmienił mu pozycję na odwrotną. 396 wygranych walk i tylko jedna porażka, w finale MŚ w Chicago (2007), to nieprawdopodobny bilans mistrza z Ukrainy.
Ale uciekinier z Kuby też ma za sobą brylantową karierę amatora. 363 wygrane i tylko 12 porażek. Ostatnią poniósł podczas MŚ w Bangkoku w 2003 roku, przegrywając na punkty z późniejszym mistrzem Agasi Mammadowem z Azerbejdżanu.
W Nowym Jorku bardziej ryzykował Rigondeaux. I nie tylko dlatego, że przeskoczył dwie kategorie wyżej. W ostatnich dwóch latach Kubańczyk walczył zaledwie trzy rundy, a z kimś takim jak Ukrainiec nie walczył nigdy: fałszywym mańkutem z genialną prawą ręką, która jest najlepszą bronią w starciu z takimi jak on.
Pierwsza runda była wyrównana, może nawet z lekką przewagą Szakala z Kuby. W drugiej Rigondeaux doznał kontuzji lewej, silniejszej ręki i nie miał już nic do powiedzenia. W szóstej dostał ostrzeżenie za trzymanie, a do siódmej już nie wyszedł. Statystyki są dla niego bezlitosne: trafił zaledwie 15 ze 178 wyprowadzonych ciosów (8,4 proc). Łomaczenko odpowiednio 55/339 (16,2 proc). Do momentu przerwania pojedynku sędziowie punktowali: 60:53, 59:54, 59:54, wszyscy na korzyść Łomaczenki.