Rz: Wszyscy narzekają: na poziom Euro, na defensywne nastawienie, na zbyt dużą liczbę meczów. Podobał się panu turniej?
Andrzej Juskowiak: Nie były to złe mistrzostwa. Pierwszy raz rozgrywane w nowej formule, na co trzeba wziąć poprawkę. Nikt tak naprawdę jeszcze nie wiedział, jak należy grać w fazie grupowej. Fakt, że awansować można było nawet z trzeciego miejsca w grupie, był wielkim minusem. Pojawiało się kunktatorstwo i kalkulacje. Mało który zespół w fazie grupowej grał o pełną pulę, mało było ryzyka. Mistrzostwa, owszem, były defensywne, co widać m.in. po występie naszej drużyny. Do zwycięstwa za każdym razem wystarczała nam jedna bramka, a przecież właśnie kolejnego gola zabrakło w meczu z Portugalią czy wcześniej ze Szwajcarią.
A nie jest to po prostu największa różnica między futbolem klubowym a reprezentacyjnym? Wypracowanie schematów ofensywnych jest znacznie trudniejsze i bardziej czasochłonne niż defensywnych.
Oczywiście, że łatwiej poustawiać defensywę. Łatwiej obrać taktykę, by większość piłkarzy znajdowała się za linią piłki. Jedyną drużyną, która chciała dominować przez posiadanie piłki i podania, byli Niemcy. A i tak sukcesu nie osiągnęli. Zabrakło im klasycznego środkowego napastnika. Joachim Loew na początku turnieju postawił na Mario Goetzego, który był zupełnie bez formy. Mimo to wolał jego niż Mario Gomeza. Dopiero w trakcie turnieju zmienił ustawienie, ale kontuzja Gomeza wymusiła na nim powrót do starego schematu. Tyle się mówiło, że środkowy napastnik jest gatunkiem na wymarciu, tymczasem właśnie te mistrzostwa udowodniły, że klasyczne „9" są wciąż bardzo ważne. Gola w finale zdobył środkowy napastnik – Eder. Antoine Griezmann zaczął trafiać, gdy został przesunięty ze skrzydła.
Francuz został uznany za najlepszego zawodnika mistrzostw, ale faktycznie najlepszego po prostu chyba nie było...