Jest w tej grupie Portugalia, mająca w swoich szeregach piłkarzy z dwóch biegunów. Na jednej znajduje się prawdziwy artysta Cristiano Ronaldo, na drugiej chyba najbardziej znienawidzony piłkarz Europy, czyli Pepe. O ile zadaniem Cristiano Ronaldo jest zdobywanie bramek, o tyle Pepe koncentruje się na obrzydzaniu życia każdemu artyście. Do normalnych obowiązków obrońcy dodaje rzadko spotykane chamstwo, a czasami można odnieść wrażenie, że Pepe większą przyjemność sprawia zrobienie przeciwnikowi fizycznej krzywdy niż wybicie mu piłki.
Gary Lineker, legenda angielskiego futbolu, napastnik, który nigdy nie został ukarany żółtą kartką, po meczu Portugalii z Islandią nazwał Pepe członkiem męskim. Moim zdaniem nieco przesadził, bo takie porównanie obraża ten organ, do którego każdy mężczyzna jest przywiązany, a czasami nawet wiele mu zawdzięcza.
Sposób gry Pepe zjednuje mu jednak (niestety) zwolenników, którzy uważają, że w piłce nożnej nie ma miejsca na fair play i sentymenty.
To już nie jest powód do żartów, ponieważ na swoje sztandary mogliby wziąć Pepe i jego naśladowców ci wszyscy kibice, którzy nie przychodzą na stadiony dla przeżyć sportowych, tylko po to, aby obrzydzić oglądanie meczu normalnym kibicom. Kibolstwo, któremu coraz bliżej do nacjonalizmu, panoszy się w całej Europie i mam nadzieję, że w walce z nim UEFA nie zatrzyma się w pół drogi.
Przypadek Cristiano to męki twórcze artysty, od którego oczekuje się dzieł na miarę Leonardo. To musi być frustrujące dla kogoś, kto gra w piłkę wyjątkowo, ale nie potrafi tego udowodnić w momentach najważniejszych nie dla jego klubu, tylko dla kraju. Czwarte miejsce Portugalii na mundialu i wicemistrzostwo Europy, na własnym boisku, to za mało dla kogoś, kto uważany jest za najlepszego piłkarza świata. Nie równoważą tego zwycięstwa w Lidze Mistrzów.