Czas na zmianę sposobu myślenia o klimacie

Nie kwestionując w najmniejszym stopniu konieczności dbałości o zasoby naturalne i środowisko, wydaje się, że do kwestii zmian klimatycznych należałoby podchodzić z nieco większą pokorą i chłodną głową.

Publikacja: 10.12.2015 20:00

Czas na zmianę sposobu myślenia o klimacie

Foto: Rzeczpospolita

Do końca zbliża się 21. konferencja klimatyczna COP, której organizatorzy wyznaczyli cel podjęcia przez państwa wiążących decyzji o ograniczeniu poziomu emisji gazów cieplarnianych. Pomimo utworzenia koalicji ponad stu państw lobbujących za wiążącym charakterem postanowień konferencji najwięksi orędownicy globalnego mechanizmu ograniczania emisji nie są w pełni zadowoleni z przebiegu dotychczasowych negocjacji.

Jak stwierdził komisarz ds. klimatu Miguel Arias Canete: „Nowy, ogłoszony w środę projekt globalnej umowy klimatycznej nie jest wystarczająco ambitny". Wobec tak umiarkowanie negatywnej oceny funkcjonowania COP przez jej największych orędowników należy się zastanowić, dlaczego po raz kolejny olbrzymi wysiłek zgromadzonych państw pozostaje zmarnotrawiony, nie przynosząc wymiernych efektów środowisku ani nie zadowalając znacznej części jego uczestników.

Nie ulega wątpliwości, że wszyscy chcemy oddychać czystym powietrzem oraz mamy obowiązek dbałości o zachowanie naturalnego środowiska, krajobrazu i różnorodności ekologicznej. W Polsce obowiązki te wynikają zarówno z Konstytucji RP, jak i zasad acquis communautaire Unii Europejskiej, wreszcie jest to obowiązek moralny, na który zwraca uwagę m.in. papież Franciszek w encyklice „Laudato si'".

Pomimo wysiłku państw członkowskich podczas 20 dotychczasowych konferencji COP i podejmowanych zobowiązań do ograniczenia emisji, według danych Banku Światowego w ciągu ostatnich 20 lat emisja dwutlenku węgla w przeliczeniu na mieszkańca w ujęciu globalnym wzrosła o ok. 25 proc.! W tym czasie o niemal 50 proc. wzrosło również globalne zużycie energii na mieszkańca. Być może najwyższy czas na refleksję nad metodami walki ze zmianami klimatycznymi.

Szukając przyczyn nieskuteczności dotychczasowych globalnych porozumień, należy zwrócić uwagę na kilka kwestii, które można sprowadzić do trzech słów: asymetria, hipokryzja i ideologia.

Asymetria

Zgodnie z danymi Międzynarodowej Agencji Energii na świecie ponad miliard osób nie ma dostępu do energii. Według danych ONZ w Sudanie dostęp do energii elektrycznej ma tylko 35 proc. obywateli. Nawet w Unii Europejskiej ubóstwo energetyczne, jak alarmowała Komisja w komunikacie z czerwca tego roku, może dotyczyć aż 11 proc. populacji państw członkowskich. Jak podaje Bank Światowy, w 2012 r. zużycie energii na głowę mieszkańca w Sudanie wyniosło 156 kWh, w Togo – 144 kWh, a w Kongo 181 kWh. Dla porównania, we Francji i Niemczech roczne zużycie energii na mieszkańca to ponad 7 tys. kWh – czyli ponad 40 razy więcej niż w wymienionych państwach afrykańskich.

Powyższa asymetria powinna mieć swoje konsekwencje w realnym dyskursie o przyszłości energetycznej świata. Za fundament takiego myślenia należałoby przyjąć, że najubożsi mają swoje słuszne cele rozwojowe i aspiracje energetyczne, a twierdzenie przeciwne winno być uznawane za swoistą przemoc strukturalną wobec nich. Innymi słowy tania, dostępna energia powinna wyznaczać kierunek rozwoju cywilizacyjnego państw. Po drugie, należałoby przemyśleć niektóre decyzje globalnych graczy, np. decyzje Banku Światowego oraz innych instytucji o niefinansowaniu elektrowni węglowych.

Powyższe może rodzić bardzo różne konsekwencje w poszczególnych państwach. O ile w krajach rozwiniętych może wpływać na konkurencję poszczególnych źródeł wytwarzania energii, o tyle w państwach rozwijających się często oznaczać będzie stosowanie starszych, bardziej szkodliwych dla środowiska technologii – będzie więc działaniem nieefektywnym z racji swojego celu. Innymi słowy: jeden globalny model dobry dla wszystkich po prostu się nie sprawdza.

Do rozważenia byłoby, czy zachowując dotychczasowy dorobek COP, nie należałoby z niego uczynić mniejszych regionalnych/bilateralnych/ad hoc forów, tj. miejsc umożliwiających wymianę doświadczeń, promowanie dobrych przykładów na miarę poszczególnych społeczności z uwzględnieniem lokalnych uwarunkowań (ekonomicznych, prawnych, technicznych). Takie działania w duchu subsydiarności mogłyby okazać się bardziej skuteczne, a wdrażane rozwiązania byłyby bliższe obywateli, dostępne i możliwe do zrealizowania. Innymi słowy, przestalibyśmy się straszyć globalnym armagedonem, a zaczęlibyśmy wdrażać realną zmianę służącą powietrzu i nam samym.

Zamiast dość abstrakcyjnych argumentów o 2 st. C może prościej byłoby rozwiązywać konkretne problemy, np. jakości powietrza w Szanghaju, Delhi czy Krakowie, w dialogu ze społecznością lokalną i z uwzględnieniem lokalnej specyfiki, a nie przemawiając ex cathedra: „musicie", „natychmiast", „ostatnia szansa" etc. Szczególnie że tego typu wezwania działają w dość umiarkowanym zakresie.

Takie przeskalowanie globalnych aspiracji w dół mogłoby dla Polski oznaczać np. poprawę efektywności wytwarzania energii z węgla, poprawę efektywności wydobywania węgla, promocję ciepła systemowego, rozwiązanie problemów z niską emisją do 2020 r., zalesienie określonego areału. W innych państwach te cele mogłyby być dobrane odpowiednio do potrzeb.

Hipokryzja

Innym problemem związanym z walką ze zmianami klimatycznymi wydaje się hipokryzja bogatych państw. Hipokryzja ta bierze się ze sposobu liczenia emisji jako immanentnej cechy produkcji energii, a nie konsumpcji dóbr.

National Academy of Sciences of USA według danych z 2010 r. wskazuje dziesięciu największych importerów emisji – na podium znalazły się Stany Zjednoczone, Japonia i Wielka Brytania, nieznacznie ustępując miejsca Niemcom i Francji. Natomiast wśród największych eksporterów emisji nie ma ani jednego państwa z Unii Europejskiej. Jasno pokazuje to, że najbogatsze państwa, importując towary i surowce, wprost przyczyniają się do wzrostu emisji, piętnując następnie wysokoemisyjne gospodarki państw mniej zamożnych.

Doskonale widać to na przykładzie cementu, którego konsumpcja od lat 80. w Wielkiej Brytanii przekracza krajową produkcję (dane British Geological Survey). Tylko w 2012 r. Wielka Brytania dokonała importu ponad 1 600 000 ton cementu, a tym samym emisji z nim związanych – pozostały one nieuwzględnione w krajowym bilansie i obciążyły wyłącznie eksporterów.

Powyższa zależność istnieje również w przypadku towarów konsumpcyjnych – Apple w swoim raporcie wskazuje, że 85 proc. dwutlenku węgla emitowanego podczas całego cyklu życia iPhone'a 6 przypada na etap produkcji. Biorąc pod uwagę, że, jak podaje raport, jeden iPhone emituje podczas całego cyklu życia około 95 kg dwutlenku węgla, a Apple w 2014 r. sprzedało 51 mln takich telefonów, emisje związane z samą produkcją tylko tego jednego modelu wyniosły ponad 4 mln ton CO2 – dla porównania Elektrownia Rybnik, uznana przez WWF za jedną z czterech polskich elektrowni o najwyższym poziomie emisji, wyemitowała w 2014 roku ok. 8,4 mln ton CO2. Podobnie jak w przypadku cementu, również emisje związane z produkcją dóbr konsumpcyjnych obciążają wyłącznie bilans krajów, w których dokonano ich produkcji, a nie konsumpcji.

Wydaje się zatem, że jeżeli chcemy poważnie rozmawiać o ograniczeniu emisji, należałoby zastanowić się nad określaniem tzw. śladu dwutlenku węgla (carbon footprint) w oparciu o konsumpcję dóbr, a odejść od dzisiejszego modelu opartego na liczeniu emisji dwutlenku węgla według współczynnika krajowej produkcji energii. Zmiana sposobu liczenia pozwoliłaby bardziej realnie spojrzeć na problem, z którym mamy do czynienia, i nim odpowiedzialnie zarządzać.

W takiej sytuacji krajowe emisje byłyby liczone łącznie z importem (transportem etc.) dóbr wytworzonych poza granicami. Potrzeby takich zmian były już zresztą sygnalizowane przez inne państwa, m.in. Indie, zdaniem których model liczenia emisji oparty na konsumpcji dwutlenku węgla mógłby odblokować impas w efektywnym ograniczaniu emisji. Być może dla krajów stanowiących awangardę walki ze zmianami klimatu powinien być to sygnał, żeby na nowo określić, czym jest solidarność we wspólnej walce o czyste środowisko.

Ideologia

Nie kwestionując w najmniejszym stopniu konieczności dbałości o zasoby naturalne i środowisko, wydaje się, że do kwestii zmian klimatycznych należałoby podchodzić z nieco większą pokorą i chłodną głową. W latach 70. Klub Rzymski przewidywał, że ropa miała się skończyć w 1992 r., a miedź w 1993 r. Jak doskonale wiemy, tak się nie stało, pomimo znaczącego wzrostu światowej populacji i konsumpcji.

Z kolei James Lovelock, twórca teorii Gai, współpracownik NASA i wykładowca m.in. Yale i Harvardu, wycofując się ze swoich przewidywań, że z powodu zmian klimatycznych w obecnym stuleciu dojdzie do katastrofy, powiedział: „Myliłem się. [...] Jedną rzeczą, której bycie naukowcem mnie nauczyło, jest to, że nigdy nie można być niczego pewnym. Nigdy nie znasz prawdy. Można jedynie zbliżyć się do niej i mieć nadzieję być bliżej niej za każdym razem. [...] Problemem jest to, że nie wiemy, co klimat robi. Myśleliśmy, że będziemy wiedzieli 20 lat temu. To doprowadziło do pewnych przesadnie panicznych książek – w tym moich – bo wyglądało to jednoznaczne, ale to się nie stało".

Do wszelkich prognoz i kwantyfikatorów ogólnych warto odnosić się w sposób bardziej racjonalny, szczególnie, jeśli dotychczasowe działania okazały się porażką. Wydaje się również, że warto postrzegać dbałość o jakość powietrza jako szansę na optymalizację produkcji dzięki nowych technologiom. Może się okazać, że wraz z bardziej efektywnym wykorzystaniem zasobów lub magazynowaniem energii większość problemów, które dzisiaj stanowią jądro dyskusji, stanie się nieaktualna.

W tym kontekście warto również zwrócić uwagę na stygmatyzowanie i wykluczanie ze wspólnoty ludzi odpowiedzialnych każdego, kto ośmieli się mieć innych punkt widzenia na metody i sposoby ochrony powietrza albo przedstawia argumenty mniej popularne w publicznym dyskursie. Paul Arden w swojej książce zachęcał: „Cokolwiek myślisz, pomyśl odwrotnie". Dlaczego nie należałoby zastosować tej zasady i jej konsekwencji do polityki klimatycznej? Być może wówczas stałaby się ona bardziej racjonalna, a przez to efektywna.

Autorzy są ekspertami ds. energetycznych, współpracują z Instytutem Studiów Przemysłowych.

Do końca zbliża się 21. konferencja klimatyczna COP, której organizatorzy wyznaczyli cel podjęcia przez państwa wiążących decyzji o ograniczeniu poziomu emisji gazów cieplarnianych. Pomimo utworzenia koalicji ponad stu państw lobbujących za wiążącym charakterem postanowień konferencji najwięksi orędownicy globalnego mechanizmu ograniczania emisji nie są w pełni zadowoleni z przebiegu dotychczasowych negocjacji.

Jak stwierdził komisarz ds. klimatu Miguel Arias Canete: „Nowy, ogłoszony w środę projekt globalnej umowy klimatycznej nie jest wystarczająco ambitny". Wobec tak umiarkowanie negatywnej oceny funkcjonowania COP przez jej największych orędowników należy się zastanowić, dlaczego po raz kolejny olbrzymi wysiłek zgromadzonych państw pozostaje zmarnotrawiony, nie przynosząc wymiernych efektów środowisku ani nie zadowalając znacznej części jego uczestników.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Energetyka
Energetyka trafia w ręce PSL, zaś były prezes URE może doradzać premierowi
Energetyka
Przyszły rząd odkrywa karty w energetyce
Energetyka
Dziennikarz „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” najlepszym dziennikarzem w branży energetycznej
Energetyka
Niemieckie domy czeka rewolucja. Rząd w Berlinie decyduje się na radykalny zakaz
Energetyka
Famur o próbie wrogiego przejęcia: Rosyjska firma skazana na straty, kazachska nie