Podobnego zdania jest Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku, który nie ma wątpliwości, że upowszechnienie w Polsce kodeksowych umów na czas określony, jak również umów cywilnoprawnych, było czynnikiem, który w 2009 r. i latach następnych znacząco złagodził wpływ spowolnienia na rynek pracy. – Te umowy zapewniły przedsiębiorcom elastyczność w dostosowaniu wielkości zatrudnienia do ich potrzeb w okresie wyhamowania tempa wzrostu PKB, a następnie, gdy tylko zaczęły pojawiać się nowe zamówienia, zachęciły firmy do zatrudniania nowych pracowników – podkreśla Wojciechowski.
Nie wylewać dziecka z kąpielą
Problemem jest jednak nadużywanie tej formy zatrudnienia w celu osiągnięcia – jak to nazywają ekonomiści – korzyści kosztowych. Zdarzają się przedsiębiorcy balansujący na granicy prawa i wykorzystujący słabszą pozycję pracownika. Według Grzegorza Maliszewskiego trzeba dążyć do wyeliminowania patologicznych sytuacji i nadużyć, a nie likwidacji tej formy zatrudnienia. – Umowy cywilnoprawne powinny być dostępne i nie należy popadać ze skrajności w skrajność i doprowadzać do ich całkowitej eliminacji – uważa ekonomista.
Konsekwencje takiego kroku dla gospodarki Polski, która wciąż konkuruje głównie niskimi kosztami pracy, byłyby negatywne. Już samo oskładkowanie umów cywilnoprawnych zdaniem Wiktora Wojciechowskiego skutkowałoby spadkiem legalnego popytu na pracę i najprawdopodobniej wzrostem szarej strefy.
– Jeśli nie chcemy, aby rozwiązanie kwestii rozpowszechnienia w Polsce umów cywilnoprawnych zakończyło się wyhamowaniem tempa wzrostu zatrudnionych, to takiej zmianie powinno towarzyszyć równoległe obniżenie klina podatkowego [różnicy między wydatkami pracodawcy na wynagrodzenia, wraz z podatkami i ZUS, a tym, co faktycznie otrzymują pracownicy – red.] – podkreśla Wojciechowski.
Grzegorz Maliszewski zwraca uwagę, że ograniczenie takich umów poskutkuje wzrostem płac, ponieważ część z nich przewiduje wynagrodzenie poniżej płacy minimalnej. – Powinno to mieć pozytywny wpływ na konsumpcję – podkreśla. Zaznacza jednak, że spadłaby skłonność firm do zatrudniania nowych pracowników, szczególnie w warunkach słabszej koniunktury, co powodowałoby wolniejsze wychodzenie rynku pracy z dołka. – Pogorszyłoby to konkurencyjność polskiej gospodarki jako kraju o niskich płacach – uważa Maliszewski. Skalę wyhamowania wzrostu zatrudnienia trudno jednak oszacować.
Najbardziej dynamiczna część rynku
Firmy przyjmują do pracy, ale chętniej zawierają czasowe umowy lub kontrakty cywilne, niż zatrudniają na stały etat. To głównie dzięki temu poprawia się sytuacja na rynku pracy. Prawie co trzeci pracownik na etacie ma umowę czasową, a liczba osób ze zleceniami zbliża się do miliona. Stały angaż ma połowa pracujących w Polsce. Liczba osób z umowami czasowymi w rok wzrosła o 5 proc., podczas gdy stałych angaży o 1 proc. – wynika z danych GUS. – Gdy porówna się dane z I kw. 2015 i 2014 r., to liczba pracowników z czasowymi umowami o pracę wzrosła o ponad 170 tys. wobec wzrostu liczby pracowników ze stałymi umowami o pracę o 100 tys. – mówi Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku. – To pokazuje, że choć zatrudnienie czasowe ma większy wkład do wzrostu liczby zatrudnionych ogółem, to sporo osób dostaje też stałe kontrakty.