Nikt się tego nie spodziewał
Ogłoszone 22 grudnia rozporządzenie będzie obowiązywać już od 1 stycznia.
– Termin wprowadzenia tych zmian jest absurdalny. Przepisy zmieniono tydzień przed końcem roku kalendarzowego, a przecież szkoły, które pomagają naszym dzieciom, mają nauczycieli na etatach. Nie zdążą ich zwolnić – zauważa Jerzy Potocki.
Na to samo zwraca uwagę Elżbieta Bednarz, dyrektor szkół Samuel, do których przypisanych jest ok. 30 uczniów korzystających z nauczania domowego. – Nowe rozporządzenie to wielki znak zapytania. Nikt się nie spodziewał, że subwencje na takich uczniów zostaną zmienione w połowie roku szkolnego – tłumaczy. Podkreśla, że szkoła ma plany pracy z takimi dziećmi i ich rodzicami rozpisane na cały rok.
Dyr. Bednarz dodaje, że uczniowie kształceni w domu – ich liczba przekroczyła w tym roku w Polsce 6 tys. – mają prawo przyjść na jeden dzień do szkoły, brać udział w zajęciach dodatkowych, wycieczkach, a to wszystko przecież kosztuje. – Nasi nauczyciele są w stałym kontakcie z rodzicami, służą im pomocą, przygotowują uczniów do klasyfikacji (szkoła stacjonarna sprawdza, czy uczeń kształcony w domu opanował podstawę programową – red.), za co dostają dodatkowe wynagrodzenia – mówi.
MEN: co ma do tego położenie szkoły
Elżbieta Bednarz zauważa, że subwencja dla uczniów w szkołach niepublicznych jest dużo niższa niż w tych publicznych, a teraz jej obcięcie sprawi, że nie będą one chętnie przyjmować uczniów z edukacji domowej. Jerzy Potocki dodaje, że obcięcie subwencji uderzy przede wszystkim w rodziny wielodzietne – chętnie kształcące w ten sposób swoje dzieci – zwłaszcza te z mniejszych ośrodków, bo tam cięcia będą wyższe niż w dużych miastach.
– Wyższe koszty kształcenia uczniów ze szkół zlokalizowanych na terenach wiejskich lub w miastach do 5 tys. nie dotyczą dzieci i młodzieży uczącej się w edukacji domowej, bo koszt ich kształcenia nie zależy od położenia szkoły – tłumaczy Justyna Sadlak.