Zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym od przyszłego roku wszystkie prace obronione na uczelniach od 2009 r. muszą trafić do Ogólnopolskiego Repozytorium Prac Dyplomowych (ORPD). Po to, by wszystkie kolejne prace składane na uczelniach można było do nich porównywać. To ma zapobiec plagiatom, których, jak przyznają sami naukowcy, jest coraz więcej.
Tyle że raczej nic się nie zmieni. Wszystko dlatego, że do sprawdzania, czy ktoś nie popełnił oszustwa, wykorzystywane będą dostępne obecnie na rynku programy antyplagiatowe.
Tymczasem z raportu przygotowanego przez prof. Tadeusza Grabińskiego z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, do którego dotarła „Rzeczpospolita", wynika, że są one zbyt słabe. Naukowiec „przepuścił" fragment pracy, która już jest dostępna w wersji elektronicznej, przez popularne systemy antyplagiatowe. Zauważyły plagiat tylko w minimalnym stopniu, a tymczasem przekopiowany był cały sprawdzany fragment. Dlaczego? Jeśli autor pracy wprowadzi do tekstu dodatkowe znaki, zastąpi niektóre słowa ich synonimami lub zmieni ich szyk, to program nie potraktuje już takiego tekstu jako zapożyczenia.
– Programy antyplagiatowe opierają się na bardzo prostym algorytmie. To oznacza, że wychwycą zapożyczenia tylko wtedy, gdy są dosłowne. Na świecie dostępne są już lepsze programy antyplagiatowe, ale nasze uczelnie z nich nie korzystają – wyjaśnia prof. Grabiński.
Tłumaczy, że wystarczy tylko godzina „zabawy" ze słowami, aby współczynnik podobieństwa tekstu obniżyć o 3–5 proc. To dużo, biorąc pod uwagę, że z reguły dopuszcza się wielkość zapożyczeń w składanej pracy dyplomowej na poziomie 15–20 proc. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że wysoki współczynnik zapożyczeń w pracy wcale nie musi oznaczać, że został popełniony plagiat. Może się okazać, że są to cytaty z różnych źródeł, na których opierała się osoba pisząca pracę. Zupełnie czym innym są zapożyczenia z jednej pracy, a czym innym ta sama skala zapożyczeń z 20 różnych źródeł – zwraca uwagę prof. Grabiński.