Domowa szkoła to nie więzienie

Dzieci kształcone w domu osiągają dobre wyniki w nauce i nie wyrastają na aspołecznych samolubów.

Publikacja: 22.06.2013 02:24

Państwo Czarnikowie od września przechodzą na naukę w domu. Liczą, że będą dzięki temu więcej czasu

Państwo Czarnikowie od września przechodzą na naukę w domu. Liczą, że będą dzięki temu więcej czasu spędzać razem, a dzieci zyskają większe możliwości realizacji swoich pasji

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

W USA około 2 mln dzieci uczy się w domu. W Polsce to wciąż niewielkie zjawisko, choć tempo przyrostu tzw. homeschoolersów jest szybkie. W ciągu ostatnich czterech lat, jak szacuje dr hab. Marek Budajczak, pedagog, pionier nauki w domu, w Polsce ich liczba wzrosła o 3000 proc. Jeszcze w 2009 r. edukacją domową objętych było ok. 50 uczniów, obecnie jest ich ok. 1500.

MEN z kolei raportuje, że uczniów odbywających taką formę edukacji za zgodą dyrektorów szkół jest w podstawówkach i gimnazjach 400. Dane te nie obejmują jednak liceów, są też zbierane za ten rok szkolny po raz pierwszy. Mogą być zatem niepełne.

Edukacja na miarę

Coraz więcej rodziców decyduje się nie posyłać dzieci do szkół, chcąc, by były one lepiej wykształcone, a sam proces edukacji był dla nich przyjaźniejszy. Wymaga to jednak sporego wysiłku z ich strony.

– Niekiedy rodzice, jeśli sami nauczają swoje dzieci, muszą rezygnować z części dochodów z pracy – zauważa Marek Budajczak. Rodzice, którzy decydują się na taką formę kształcenia, są zwykle dobrze wykształceni, robią zawodowe kariery, choć są też wśród nich przeciętni ludzie, także mieszkający na prowincji.

Eksperci wskazują, że głównymi motywacjami do uczenia dzieci w domu jest dbałość o ich dobry poziom wykształcenia i indywidualny rozwój, hierarchia wartości oraz rozczarowanie szkołami powszechnymi. – Rodzice wyznający określony system wartości chcą go przekazać dzieciom – podkreśla Budajczak. Wielu rodziców wierzy też, że edukacja domowa jest bardzo efektywnym sposobem kształcenia. Chodzi tu m.in. o indywidualne podejście do dziecka, poświęcenie mu maksimum uwagi, a także elastyczność w organizacji domowej nauki.

Rodzice zabierają dzieci ze szkół. Wolą sami uczyć

Nauka w domu wzmacnia też więź rodzica z dzieckiem. Te argumenty bierze pod uwagę Michał Czarnik, współwłaściciel kancelarii Czarnik Porębski i Wspólnicy, który z żoną zdecydował się od września na homeschooling. – Teraz wychodzimy wszyscy rano z dziećmi, prowadząc korporacyjne życie, po zmianach będziemy spędzać z nimi więcej czasu – mówi. – Dzieci uczone indywidualnie będą miały większe możliwości realizacji pasji i zainteresowań – dodaje.

Podobnie uważa Paweł Zakrzewski, pedagog, psycholog i prawnik, który uczy w domu pięcioro z siedmiorga swoich dzieci. Wszystkie, które są w wieku szkolnym. –  Taka edukacja jest bliższa naturze, bo realnie, a nie pod przymusem szkolnym, przykuwa uwagę dzieci do realizacji określonych zadań. Ławka ogranicza dziecko – uważa Zakrzewski.

Wracają do źródeł

Pedagog, prof. Marek Konopczyński, rektor Pedagogium Wyższej Szkoły Nauk Społecznych, zwraca ponadto uwagę, że za wzrostem zainteresowania edukacją domową stoi też rozczarowanie powszechną formą oświaty, która dodatkowo jest niezwykle scentralizowana. – Rodzice decydujący się na homeschooling chcą sięgnąć do początków edukacji, która miała formę indywidualną i była przejawem elitarności – wyjaśnia. Wskazuje, że rodzice chcą mieć większy wpływ na treści kształcenia, szczególnie w kwestiach tak delikatnych jak historia najnowsza czy wychowanie do życia w rodzinie.

– Publiczne, a nawet niepubliczne placówki nie dają rodzicom praktycznie żadnego wpływu na to, czego i jak uczą się ich dzieci, bo bardzo szczegółowo określa to napisana przez resort edukacji podstawa programowa. O tym, jak mały wpływ na życie szkoły mają rodzice, najlepiej świadczy to, że prawo nie daje radzie rodziców praktycznie żadnych uprawnień – podkreśla rektor.

I wskazuje na jeszcze jeden problem. – Polska szkoła nie dba o rozwój emocjonalny uczniów. Jest nastawiona na przekazywanie wiedzy i umiejętności, dlatego rodzice, bez wątpienia znający swoje dzieci o wiele lepiej niż nauczyciel, w trosce o ich rozwój emocjonalny wolą brać sprawy we własne ręce – wyjaśnia.

Po amerykańsku

Od 2009 r. prawo ułatwia kształcenie w domu. Uchwalona w 1991 r. ustawa o systemie oświaty stanowiła pierwotnie, że dziecko mogło uczyć się w ten sposób tylko otrzymawszy pozwolenie ze szkoły, do której uczęszcza lub do której zostało zapisane. Niestety, zawarte w przepisach określenie, że dyrektor „może zezwolić", często skutkowało odmową. Perypetie takie spotkały właśnie Marka Budajczaka.

– Rozpoczęliśmy z żoną edukację domową naszych dzieci w 1995 r., gdy córka była po drugiej klasie, a syn po pierwszej. Natknęliśmy się na mur niezrozumienia i wrogich akcji urzędników oświatowych, czasami z przekroczeniami prawa – wspomina.

Dodaje, że  prowadzili batalie przed sądami administracyjnymi, które ostatecznie potwierdziły wszystkie ich racje. – W konsekwencji jednak nasze dzieci miały problemy z potwierdzeniem stopnia ich edukacji. Musieliśmy skorzystać z rozwiązania nostryfikacyjnego, oboje zaliczyli amerykańską „maturę" i szkołę średnią, i dopiero tak zalegalizowaliśmy ich wykształcenie w Polsce – wyjaśnia.

Od 2009 r. zgodę można uzyskać w dowolnej szkole wybranej przez rodziców. To ułatwia sprawę. Zaczęła się migracja homeschoolersów – efektem są ekstrawaganckie połączenia miejsca zamieszkania dziecka w Gdańsku np. ze szkołą w Koszarawie Bystrej, w Beskidzie Żywieckim. Tam zapisał też swoje dzieci Michał Czarnik. – To szkoły sprzyjające edukacji domowej, przeprowadzające egzaminy w sposób elastyczny i przyjazny dla dzieci – tłumaczy.

Mimo nowelizacji w przepisach wciąż są luki i błędy. Istnieje na przykład, jak podkreśla Budajczak, kłopot z egzaminami „domowych" uczniów. Obowiązuje tu wprawdzie specjalne rozporządzenie, gdzie precyzuje się niektóre zagadnienia dotyczące klasyfikacyjnych egzaminów, ale dyrektorzy szkół wciąż postępują po omacku. Praktyka jest bardzo różna – niektórzy wymagają na przykład egzaminów dwa razy w roku, na zakończenie każdego semestru, mimo że przepisy mówią o jednym egzaminie na rok.

Jest też kwestia koniecznych w przypadku dzieci edukowanych w domu, choć dla wszystkich innych dobrowolnych, badań w poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Nie jest doprecyzowane, co ma być przedmiotem takich badań.

Więcej czasu na inne zajęcia

W dyskusji o edukacji domowej pojawia się często zarzut, że dziecko kształcone w ten sposób może mieć problemy z socjalizacją, bo ma ograniczony kontakt z rówieśnikami. Takiemu uogólnieniu przeczą jednak zarówno badania, jak i doświadczenia.

Według amerykańskich badań wiele dzieci edukowanych domowo ma rodzeństwo, często liczne, co sprzyja rozwijaniu kompetencji społecznych. Wspólną cechą dzieci edukowanych w ten sposób jest brak oporów w rozmowie z dorosłymi oraz dziećmi i łatwość nawiązywania z nimi kontaktu. A badania kanadyjskie wskazują, że kształceni domowo Kanadyjczycy są bardziej zaangażowani społecznie niż nich rówieśnicy (badano osoby w wieku 15–34 lat).

Także Marek Budajczak podkreśla, że tego rodzaju zarzut to najsłabszy mit ze strony sceptyków.

– A właściwie całkowita wręcz bzdura. Dzieci te nie są przykuwane przez rodziców łańcuchami do kaloryferów. Mają bogate kontakty rówieśnicze, często nawet bardziej intensywne niż ich koledzy ze szkoły. Nauka w domu trwa krócej w ciągu dnia, nie ma też w niej czasochłonnego odrabiania zadań domowych. To daje wiele czasu na kontakty społeczne. Dzieci te nie są ani pasożytami społecznymi, ani samolubami, przeciwnie, często działają prospołecznie. Jednoznacznie wykazują to wszystko liczne naukowe badania – przekonuje. Podobnie uważa prof. Konopczyński. – Wszelkie formy zajęć pozalekcyjnych, sportowe, artystyczne czy kulturalne, to doskonała płaszczyzna do nawiązywania i budowania relacji społecznych, a jeżeli dzieci w edukacji domowej przeznaczają mniej czasu na naukę, to mają go więcej na inne zajęcia – przekonuje.

Paweł Zakrzewski wskazuje, że jego dzieci lepiej niż ich rówieśnicy radzą sobie w trudnych sytuacjach.

– Nie blokują się, są otwarte na pokojowe rozwiązanie problemu, mają do siebie dystans. Lepiej odnajdują się w sytuacjach nieprzewidywalnych, bo edukują się w bardzo różnych środowiskach i okolicznościach – wyjaśnia.

Innym częstym zarzutem jest ten o gorszych wynikach dzieci uczonych w domu. Tego też nie potwierdzają ani badania, ani doświadczenie. Z danych zebranych w USA przez National Home Education Research Institute wynika, że po domowej nauce dzieci osiągają w testach wynik na poziomie średnio 65–80 proc., a pozostałe – 50 proc.

Potwierdza to także Joanna Strzelecka, dyrektor szkoły podstawowej oraz gimnazjum w Lubczynie (Zachodniopomorskie), która wydawała zgodę rodzicom na edukację domową.

– Obowiązek dyrektora szkoły dotyczy kwestii sprawdzania postępów nauczania dziecka, ewentualnie zapewnienia wsparcia dydaktycznego – wyjaśnia. Jak mówi, do tej pory efekty domowego nauczania umacniają jej przekonanie, że powierzając rodzicom ten obowiązek, postąpiła słusznie, bo dzieci osiągają ponadprzeciętne wyniki.

W USA około 2 mln dzieci uczy się w domu. W Polsce to wciąż niewielkie zjawisko, choć tempo przyrostu tzw. homeschoolersów jest szybkie. W ciągu ostatnich czterech lat, jak szacuje dr hab. Marek Budajczak, pedagog, pionier nauki w domu, w Polsce ich liczba wzrosła o 3000 proc. Jeszcze w 2009 r. edukacją domową objętych było ok. 50 uczniów, obecnie jest ich ok. 1500.

MEN z kolei raportuje, że uczniów odbywających taką formę edukacji za zgodą dyrektorów szkół jest w podstawówkach i gimnazjach 400. Dane te nie obejmują jednak liceów, są też zbierane za ten rok szkolny po raz pierwszy. Mogą być zatem niepełne.

Pozostało 93% artykułu
Edukacja
Badania: Strach przed matematyką paraliżuje uczniów
Edukacja
Czasy AI nie wykluczają książki i czytania
Edukacja
Joanna Ćwiek: Bez zwycięstwa grunwaldzkiego, „Inki” i rzezi wołyńskiej
Edukacja
Barbara Nowacka: Koniec prac domowych? Od kwietnia wejdzie rozporządzenie
Edukacja
Joanna Mucha: Instytut Kolbego to przepompownia kasy do środowisk PiS