Nie ma wielu nauczycieli, którzy wrócili do zawodu po tym, jak zmienili pracę. Takich, którzy uwielbiają uczyć mimo niskich pensji i ślęczenia w weekendy nad sprawdzianami. Zapał, miłość do przedmiotu i zaangażowanie po pewnym czasie się wyczerpują. Ci, którym brakuje pracy z dziećmi, często wybierają podobną, ale na własnych warunkach.
Uczniowie zamiast laboratorium
Joanna do pracy w szkole wróciła po krótkim okresie prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Do momentu likwidacji gimnazjów pracowała w zespole szkół (podstawowej i gimnazjum) w małej miejscowości w województwie śląskim.
Teraz spędza przy tablicy 24 godziny tygodniowo. Oprócz tego jest wychowawcą klasy i opiekuje się szkolnym samorządem. Po 12 latach w zawodzie, będąc nauczycielem dyplomowanym (na szczycie zawodowej drabiny), zarabia 3500 zł na rękę, uwzględniając dodatki – za nauczanie na wsi, motywacyjny i za wychowawstwo. Dla wielu absolwentów uczelni wyższych brzmi to atrakcyjnie, ale zdobycie tej pozycji trwało.
Joanna najpierw studiowała biologię laboratoryjną, ale stwierdziła, że ciągnie ją do pracy z dziećmi. Dlatego w trakcie magisterium zaczęła przygotowanie pedagogiczne. Biolog wówczas nie mógł uczyć w szkole przyrody (osobno skończyła studia uprawniające do nauczania tego przedmiotu). Następnie studiowała podyplomowo chemię, a po ogłoszeniu reformy edukacji zapisała się na podyplomowe studia z geografii. Dodatkowe wpisy w CV były potrzebne do tego, żeby uzupełnić etat.
Nauczycielką nie była tylko przez chwilę. – W 2010 r. z powodu przeprowadzki z partnerem do innej miejscowości podjęłam decyzję, że odchodzę ze szkoły i założyłam własną działalność. Zadecydowały o tym dramatycznie niska pensja w szkole, brak perspektywy pracy na pełny etat oraz chęć rozwijania własnej pasji – filatelistyki – opowiada.