Pyrrusowe zwycięstwo odniósł PiS. Rząd postanowił twardo stać przy swoich postulatach a rządowa telewizja zajmowała się od rana do wieczora pluciem na nauczycieli. Partii rządzącej udało się postawić na swoim, zmusić nauczycieli do kapitulacji, ale nie jest ani odrobinę bliżej rozwiązania jakichkolwiek dylematów polskiej edukacji. Minister Anna Zalewska wybiera się do Brukseli, ale problemy zostają. A przy okazji PiS jeszcze bardziej podzielił Polaków i ma przeciw sobie zaprzysięgłego wroga w postaci środowiska nauczycielskiego. Być może nie będzie to miało wpływu na wybory do Parlamentu Europejskiego, ale tworzy zupełnie nową dynamikę społeczną przed jesiennymi wyborami krajowymi, które odbędą się kilka tygodni po rozpoczęciu nowego roku szkolnego, w którym nastąpi kulminacja edukacyjnych problemów.

Przegrana ze strajku wychodzi opozycja. Protest nie przyniósł jej oczekiwanych korzyści w postaci spadku poparcia dla rządzących. Nauczyciele nie stali się polską wersją ruchu żółtych kamizelek, który przeorał francuska scenę polityczną. Opozycja powinna więc się cieszyć, że niepopularny społecznie strajk się zakończył. Kłopot w tym, że to oznacza, że zostaje ona sam na sam z PiS-em, a nowych pomysłów Koalicji Europejskiej na kampanijne starcie z partią Jarosława Kaczyńskiego raczej nie widać. To PiS od kilku miesięcy narzuca agendę problemów politycznych, to PiS wyciąga nowe pomysły i wprowadza – czasem tylko odświeżane – tematy politycznej dyskusji, opozycja zaś jest całkowicie reaktywna. To dla opozycji inna sytuacja niż 2015 gdy rządząca Platforma musiała tłumaczyć się ze wszystkiego, a opozycyjny PiS szedł po zwycięstwo narzucając własną agendę tematów i kusząc wizją budowy innej rzeczywistości.

Miesiąc przed wyborami widać, że jeśli poparcie dla PiS spadnie, stanie się tak wyłącznie dlatego, że popełni jakiś błąd, nie rozpozna jakiegoś zjawiska, nie będzie potrafić szybko zareagować na jakiś polityczny problem. Jeśli coś dziś PiS zaszkodzi to raczej porównywanie sędziów do pracowników wymiaru sprawiedliwości kolaborującego rządu Vichy, który wydawał III Rzeszy Żydów na zagładę przez premiera, dowodzące ideologicznego zacietrzewienia, niż najostrzejsza nawet krytyka ze strony opozycji. Celem PiS jest dziś to, by nie zrazić własnych wyborców i nie mobilizować przy okazji swego elektoratu negatywnego, a nie pozyskiwanie nowego. Każdy błąd teraz – szczególnie uderzanie w elektorat umiarkowany, w polską klasę średnią – może się okazać dla PiS teraz wielkim ryzykiem.