Waszczykowski: Czy po Merkel mamy płakać?

Berlin ponad naszymi głowami współpracuje z Rosją.

Aktualizacja: 22.02.2020 06:32 Publikacja: 21.02.2020 23:01

Waszczykowski: Czy po Merkel mamy płakać?

Foto: AFP

Przez kilkadziesiąt lat po drugiej wojnie światowej przyzwyczailiśmy się do niezwykłej stabilności i odporności na wszelkie kryzysy niemieckiego systemu politycznego i ekonomicznego. Fenomenem jest jego zdolność do przeciwstawiania się kryzysom przez zawieranie tzw. wielkich koalicji, czyli sojuszu konserwatywnej i chadeckiej (niegdyś) partii CDU/CSU z socjaldemokratyczną SPD. Taki właśnie sojusz obecnie rządzi w Berlinie.

Wydarzenia ostatnich kilku lat pokazują jednak, że powyższy model władzy może nie przetrwać. Już w 2017 roku zapowiadało się, że powstanie tzw. koalicja jamajska złożona z CDU, liberałów i Zielonych. W dzisiejszych Niemczech znacząco słabną wiodące dotąd partie, czyli CDU i SPD. Większą popularność zyskują Zieloni i nacjonalistyczna Alternatywa dla Niemiec, AfD.

Zieloni przejmują wiele idei z tradycyjnej partii socjaldemokratycznej uzupełnionej o modne kwestie ekologiczne, klimatyczne czy obyczajowe. AfD zagospodarowuje elektorat konserwatywny i nacjonalistyczny opuszczony przez dawniej chadecką CDU. Wiele wskazuje też, że tę ewolucję przyspieszył kryzys emigracyjny z lat 2015–2016.

Nowe trendy w polityce niemieckiej zostały dostrzeżone przez kanclerz Angelę Merkel, rządzącą w Niemczech od 2005 roku. W grudniu 2018 roku pani kanclerz oddała przywództwo w partii. Wiele też wskazuje, że słabnące zdrowie pani kanclerz mogło mieć wpływ na tę decyzję. Merkel miała nadzieje, że jej sukcesor Annegret Kramp-Karrenbauer odnowi partię i poprowadzi do kolejnego zwycięstwa. Jednak zanim zdążyliśmy się przyzwyczaić do trudnego nazwiska i poznać jej poglądy, A.K.K. zrezygnowała w tym miesiącu ze stanowiska szefa CDU i aspiracji zostania kanclerzem Niemiec.

A w Turyngii doszło do próby stworzenia lokalnego rządu z poparciem AfD, partii otoczonej dotąd kordonem sanitarnym przez wiodące siły polityczne w RFN. Ten eksperyment został powstrzymany przez otwartą ingerencję władz centralnych.

Wielu analityków wieszczy, że zapowiada się poważny kryzys władzy w Berlinie. Na horyzoncie niemieckiej polityki nie widać charyzmatycznych polityków zdolnych do przywrócenia stabilnego kursu politycznego. Wielu analityków zakłada, że bez takiej stabilności w Berlinie czekają nas problemy w Europie. Bo Niemcy to największa gospodarka Europy, to stabilizator waluty euro, gwarant powstrzymywania przez format normandzki i proces miński konfliktu Rosji z Ukrainą oraz gwarant rozsądnego porozumienia Unii z Wielką Brytanią po brexicie. Czyżby? Oczywiście tę sytuację już próbuje wykorzystywać francuski prezydent. Czy może to robić bez niemieckiego wsparcia?

Niestety, ani niemiecka polityka zagraniczna, ani europejska nie może się pochwalić sukcesami w rozwiązywaniu konfliktów w Europie, jak również wokół Europy. W Unii Europejskiej od lat Niemcy zajmują ambiwalentną pozycję: próbują odgrywać rolę ortodoksyjnych Europejczyków. W rzeczywistości w bezczelny sposób promują swoje interesy w energetyce, klimacie, konkurencji etc. Starają się nie być na pierwszej linii ideologicznych i ekonomicznych rozgrywek, popierają protekcjonistyczne rozwiązania prezydenta Macrona.

Ikoną personalną zabiegów o realizację niemieckich interesów był ostatnio Martin Selmayr, dyrektor generalny Komisji Europejskiej, który de facto kierował Komisją jako zastępca Junckera. W instytucjach europejskich jest wielu takich niemieckich urzędników, którzy doglądają głównie interesów Berlina.

Unia nie rozwiązuje zatem żadnych wewnętrznych problemów i sprzeczności, gdyż dotychczasowa sytuacja sprzyja niemieckim interesom gospodarczym.

Podobnie jest w otoczeniu europejskim. Format normandzki, francusko-niemiecka inicjatywa, nie rozwiązał konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Zdominowana przez Niemcy Europa nie rozwiązała żadnego konfliktu na granicach Starego Kontynentu. Ostatnio próba rozwiązania konfliktu libijskiego przez konferencję berlińską również poniosła klęskę.

Niemiecka Europa uwikłała się też w dyskusję o bezpieczeństwie, o wydatkach, o modernizacji uzbrojenia – ze Stanami Zjednoczonymi. Z Berlina i Paryża wysyłane były sygnały, że prezydent Trump może być większym zagrożeniem dla Europy niż Putin. Te transatlantyckie sprzeczności uwidoczniły się ostatnio na corocznej, monachijskiej konferencji ws. bezpieczeństwa międzynarodowego.

Zatem, czy Polska może tęsknić za Merkel? Popularna opinia głosi, że kanclerz Merkel jest niemieckim politykiem bardzo sprzyjającym polskim interesom. Te opinie odwołują się do korzeni rodzinnych., bo ktoś w dalekiej rodzinie był Polakiem. Zwolennicy kanclerz Merkel w Polsce podkreślają też, że młodość w NRD świadczy o pewnej wrażliwości wobec naszych interesów. Szybka kwerenda naszych relacji nie potwierdza tych opinii.

Niemcy czerpią olbrzymie korzyści w relacjach z Polską. Polska stanowi potężny bufor, separujący Niemcy od Rosji. To wielka ulga dla budżetu wojskowego i niemieckiej polityki bezpieczeństwa. Nie jest to doceniane w Berlinie. Tam nie zauważa się imperialnej polityki rosyjskiej.

Korzystając z tej sytuacji, Berlin, ponad naszymi głowami, stara się rozwijać relacje gospodarcze z Rosją. Paradoksem jest, że nasze bilateralne relacje są większe. Wymiana gospodarcza pomiędzy Niemcami i Polską jest większa niż pomiędzy Niemcami i Rosją. Zatem Berlin powinien je bardziej chronić niż relacje z Rosją. Okazuje się jednak, że ze względów historycznych i jakiejś pokracznej ideologii Berlinowi zależy bardziej na relacjach z Moskwą. Syndrom sztokholmski?

W kwestiach bilateralnych mamy cały protokół rozbieżności. To kwestie statusu Polaków w Niemczech, stosunku niemieckich urzędów do dzieci z małżeństw mieszanych, to status naszych przedsiębiorców, to kwestia różnej jakości towarów niemieckich na naszym rynku, to kwestia reparacji po stratach spowodowanych okupacją w czasie drugiej wojny światowej.

Protokół rozbieżności dotyczy tez spraw regionalnych i europejskich. Berlin domaga się solidarności. Kiedy jednak zaczniemy rozmawiać o szczegółowych kwestiach, okazuje się, że Berlin domaga się podporządkowania. Realizuje politykę egoistyczną, sprzeczną z polskimi interesami. Dotyczy to spraw bezpieczeństwa naszej części Europy, bezpieczeństwa energetycznego. Przykładem antypolskiej polityki Berlina jest wspieranie budowy rosyjskich rurociągów gazowych. Protokół rozbieżności dotyczy też idei rozwoju Unii Europejskiej i jej relacji z USA.

Dziś trudno przewidzieć, kto i z jakim programem politycznym przejmie władzę w Berlinie w najbliższym roku. Jedno wiemy, że w tych trudnych czasach transformacji kanclerz Merkel nie była „naszym człowiekiem" w Berlinie.

Przez kilkadziesiąt lat po drugiej wojnie światowej przyzwyczailiśmy się do niezwykłej stabilności i odporności na wszelkie kryzysy niemieckiego systemu politycznego i ekonomicznego. Fenomenem jest jego zdolność do przeciwstawiania się kryzysom przez zawieranie tzw. wielkich koalicji, czyli sojuszu konserwatywnej i chadeckiej (niegdyś) partii CDU/CSU z socjaldemokratyczną SPD. Taki właśnie sojusz obecnie rządzi w Berlinie.

Wydarzenia ostatnich kilku lat pokazują jednak, że powyższy model władzy może nie przetrwać. Już w 2017 roku zapowiadało się, że powstanie tzw. koalicja jamajska złożona z CDU, liberałów i Zielonych. W dzisiejszych Niemczech znacząco słabną wiodące dotąd partie, czyli CDU i SPD. Większą popularność zyskują Zieloni i nacjonalistyczna Alternatywa dla Niemiec, AfD.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii
Kraj
Szef BBN: Rosyjska rakieta nie powinna być natychmiast strącona
Kraj
Afera zbożowa wciąż nierozliczona. Coraz więcej firm podejrzanych o handel "zbożem technicznym" z Ukrainy
Kraj
Kraków. Zniknęło niebezpieczne urządzenie. Agencja Atomistyki ostrzega
Kraj
Konferencja Tadeusz Czacki Model United Nations