W środę dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) Aleksandr Bortnikow polecił rozpocząć utworzenie pasa granicznego na granicy rosyjsko-białoruskiej.

MSZ Białorusi twierdzi, że Moskwa nie uprzedziła go o swojej decyzji. Jej zasadność wyjaśniał rosyjski ambasador w Mińsku Aleksandr Surikow. – Szanujemy suwerenność Białorusi, ale trochę nas niepokoi decyzja dotycząca ruchu bezwizowego – oświadczył Surikow.

Chodzi o decyzję prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, który 9 stycznia otworzył granice Białorusi dla obywateli 80 krajów, w tym Unii Europejskiej oraz USA. Ale bez wizy można podróżować jedynie samolotem do Mińska i nie wolno przebywać na Białorusi dłużej niż pięć dni.

Na początku swoich rządów Aleksandr Łukaszenko uroczyście usunął jedyny słup graniczny na białorusko-rosyjskiej granicy – wspólnie z ówczesnym prezydentem Rosji Borysem Jelcynem. Miało to symbolizować utworzenie wspólnego Państwa Związkowego Białorusi i Rosji (ZBiR). Ale od tamtej pory relacje między Mińskiem a Moskwą znacząco się zmieniły. Rosja domaga się spłaty długu za gaz, który obecnie wynosi ponad pół miliarda dolarów. Oprócz tego zmniejszyła dostawy ropy o prawie 20 proc., co znacząco odbija się na białoruskiej gospodarce. W tej sprawie Łukaszenko niebawem ma udać się do Moskwy.

– Z jednej strony zależy mu na rosyjskim gazie i ropie, ale z drugiej nie chce rezygnować z polepszających się relacji z Zachodem – mówi „Rz" białoruski politolog Aliaksandr Klaskouski. – Tworzenie pasa granicznego świadczy jedynie o tym, że zarówno Mińsk, jak i Moskwa szykują się do długotrwałego napięcia we wzajemnych stosunkach, a może nawet do demontażu ZBiR – dodaje.