Zastępca szefa Kolegium Połączonych Szefów Sztabów zapewnił jednak, że jeśli nie dojdzie do konfliktu, to „będzie tylko normalny handel", któremu rywalizacja nie zaszkodzi. Ale już w tej chwili punktem zapalnym jest „zagarnięcie przez Rosję dwóch prowincji Gruzji, (...) nielegalna aneksja Krymu i wspieranie rebeliantów we wschodniej Ukrainie, wspieranie reżymu Baszara Asada. (...) Chiny budują sztuczne wyspy i zgłaszają pretensje do wód międzynarodowych".
– Jeśli nie rozumiemy, że siła ma znaczenie w tej rywalizacji, to znaczy, że ignorujemy historię – zauważył filozoficznie.
– Jakiekolwiek starcie zbrojne z Chinami – jeśli do niego dojdzie – będzie w większości walką na morzu i w powietrzu, a piechota morska i armia lądowa będą jedynie elementem wsparcia – tłumaczył gen. Selva.
Starcie z Rosją zaś będzie „walką na ziemi i w powietrzu". – Ale nie można dostać się do Rosji, do Europy, nie przekraczając północnego Atlantyku. To oznacza, że będą walki morskie, by osiągnąć kontynent [europejski], ale główna wojna [w Europie] będzie w powietrzu i na lądzie – dodał.
W obecnych wojskowych dokumentach amerykańskich zagrożenia dla USA nazywane są doktryną „4+1": Chiny, Rosja, Iran, Korea Północna plus terroryzm. Ale generał Selva zauważył, że „Pjongjang jest całkowicie zależny od Pekinu i Moskwy" i dlatego nie stanowi równorzędnego przeciwnika. Z punktu widzenia wojskowych trudniejszym przeciwnikiem jest Iran i „tu będziemy musieli zaangażować niektóre nasze możliwości". Selva nie wytłumaczył, czy chodzi o atomowy potencjał USA.