Na tle toczącej się od kilku dni polsko-izraelskiej dyskusji na temat nowelizacji ustawy o IPN w cieniu pozostaje pogłębiający się kryzys w relacjach z Ukrainą. Wszystko przez zapis mówiący o „zbrodniach ukraińskich nacjonalistów i członków formacji kolaborujących z Trzecią Rzeszą Niemiecką". Zbrodnie te polski ustawodawca uznaje za „ludobójstwo". Gdy ustawa wejdzie w życie, negowanie tych wydarzeń historycznych będzie wiązało się z odpowiedzialnością karną.
W Kijowie ten zapis z ustawy o IPN wywołuje nerwową reakcję, a ukraińskie MSZ kilka dni temu oskarżyło Warszawę o „upolitycznianie tragicznych stronic wspólnej historii". Polscy dyplomaci odpowiedzieli, że „partnerstwo musi być oparte na prawdzie".
Ukraińcy nie kryją, że sprawa ta przełoży się na stosunki z Warszawą. Środowiska nacjonalistyczne już domagają się nadzwyczajnego posiedzenia Rady Najwyższej. Reakcji od parlamentarzystów domaga się również szef tamtejszego Instytutu Pamięci Narodowej prof. Wołodymyr Wiatrowycz.
– Polska wprowadza polityczny dyktat, co przypomina czasy komunistyczne, gdy politycy decydowali jak, mają być interpretowane wydarzenia historyczne. Bez wątpienia ustawa ta zaszkodzi polsko-ukraińskim relacjom i kończy dialog pomiędzy polskimi i ukraińskimi historykami – mówi twardo „Rzeczpospolitej" Wiatrowycz. – Polscy politycy boją się dyskusji historycznej, ponieważ świeżo odnalezione na Ukrainie dokumenty mogą podważyć hipotezy, które w Warszawie chcą przenieść na płaszczyznę prawną – dodaje.
Mimo że polska ustawa nie dotyczy badaczy historii, szef ukraińskiego IPN nalega, by reakcja Kijowa „była bardzo stanowcza".