W czwartek padł dobowy rekord zakażeń – 1967. Spodziewał się pan takich wyników?
Niestety, tak. Średnią tygodniową liczbę zakażeń obecnie trzeba mnożyć przez 1,5, więc łatwo policzyć, że za tydzień będziemy mieć dobowe zwyżki na poziomie 2-3 tysięcy. To skutek tego, że współczynnik reprodukcji wirusa R wynosi 1,5. Epidemia zaczyna hamować, kiedy ten współczynnik spada poniżej 1.
Czy mamy już szczyt? Prezydent Duda mówił niedawno o tym, że liczba zakażeń będzie rosła do 15 października, a potem sytuacja się ustabilizuje.
Moim zdaniem to mało prawdopodobne. Nie znam wirusa, który byłby podległy prezydentowi. Wszystko wskazuje na to, że przez najbliższych sześć–siedem tygodni czeka nas stały wzrost, zarówno zakażeń, jak i zgonów. Wynika to z tego, że zwykle tyle trwa cykl aktywności wirusa w danym ognisku, a potem maleje. Problemem jest jednak to, że ognisk jest coraz więcej i są one bardziej rozproszone. Dlatego uważam, że za tydzień te zwyżki będą jeszcze większe. I coraz trudniej będzie tego wirusa zatrzymać. Tym bardziej że w zasadzie niewiele się w tym kierunku robi.
Kilka dni temu minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił zaostrzenie przepisów w czerwonych i żółtych strefach. Czy to nic nie da?