Od 39 lat pracuję jako lekarz. Zaczynałem, jak każdy z nas, od stażu w szpitalu, a następnie przeszedłem przez wszystkie szczeble kariery akademickej, od asystenta po profesora zwyczajnego. Jednakże nigdy w moim zawodowym życiu nic nie wywołało takich emocji i nie zmusiło do takich przemyśleń jak kiedyś stan wojenny, a teraz czas pandemii.
W 1981 roku byłem młodym lekarzem i doskonale pamiętam, jak ze Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu wywożono chorych, bo spodziewano się zamieszek i przygotowywano łóżka dla ewentualnych ofiar. 14 grudnia 1981 r. miałem dyżur w pogotowiu. Jeździliśmy na wezwania po pustych ulicach, co chwilę zatrzymywani przez kontrolujące wszystko wojskowe patrole. Nikt nie wiedział, co będzie dalej, ludzie bali się wychodzić z domu, dostęp do lekarza był utrudniony. Każdy musiał sobie jakoś radzić. I poradziliśmy sobie. Po latach, dzięki zrywowi solidarnościowemu – Polska się zmieniła.
Dzisiaj z powodu pandemii znowu mamy okres niepewności i obaw, do czego to doprowadzi. Sytuacja wszystkich nas zaskoczyła. Nie wiemy, jak to przełoży się nasze życie i zdrowie, na problemy ekonomiczne naszych rodzin i naszego kraju, na co będziemy mogli sobie pozwolić, a z czego trzeba będzie zrezygnować. Jedno wiemy na pewno. To się tak szybko nie skończy. Nawet jeśli zostaniemy zakażeni i wyzdrowiejemy, nie jesteśmy pewni, czy nabędziemy trwałej odporności, ponieważ zbyt krótki okres od pojawienia się tego wirusa uniemożliwia jednoznaczną odpowiedź. W bardzo wielu laboratoriach na świecie trwają prace nad szczepionką. Jest to zadanie trudne, gdyż wirusy mutują, nie u wszystkich zakażonych dają objawy chorobowe i jest ryzyko, że szczepionka nie będzie w pełni skuteczna.
Pomoc każdego dnia
Żaden kraj nie był na to przygotowany, a wirus dotarł wszędzie. Czy Stany Zjednoczone mogły się spodziewać, że Covid-19 w ciągu kilku tygodni pochłonie więcej ofiar niż wojna w Wietnamie? Wygłoszono wiele krzywdzących opinii na temat Włochów, że za późno zareagowali, jeśli chodzi o restrykcje. Tymczasem polscy lekarze, którzy powrócili stamtąd, opowiadają, ile się od włoskich kolegów nauczyli, gdyż na czas wyciągnięto tam stosowne wnioski profilaktyczne.
Zastanawiamy się, dlaczego więcej zachorowań jest we Włoszech, Hiszpanii czy Niemczech, a mniej w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Czy to tylko kwestia niedoszacowania, a może tego, że wykonujemy mniej testów, czy ma to też uwarunkowania geograficzne lub genetyczne?