I rzeczywiście, jeśli Brytyjczycy zdecydują się na twardy rozwód, konieczne będzie przywrócenie kontroli na granicy między Irlandią Północną i Republiką. Już teraz w Ulsterze wyraźnie rośnie poparcie dla zjednoczenia Zielonej Wyspy. Ale w przypadku odcięcia więzi z Dublinem i pogorszenia koniunktury gospodarczej, bunt przeciw Londynowi jeszcze bardziej się nasili. Zgodnie z Porozumieniem Wielkopiątkowym, na agendzie powinna wówczas stanąć kwestia referendum o przystąpieniu Belfastu do Republiki Irlandii. A wtedy za przykładem Belfastu niemal na pewno pójdzie Szkocja.
Bruksela co prawda ma pomysł na utrzymanie otwartej granicy z Irlandią: pozostanie na stałe Ulsteru w jednolitym rynku, tzw. backstop. Ale irlandzcy unioniści nie mają wątpliwości, że taki odmienny status ich prowincji w stosunku do reszty Zjednoczonego Królestwa także byłby pierwszy krokiem do zjednoczenia całej Irlandii.
Theresa May w ostatnich dniach postawiła więc wszystko na jedną kartę. W negocjacjach z Brukselą wysunęła pomysł „czasowego” powiązania całego Zjednoczonego Królestwa z kontynentem unią celną. Wówczas Ulster miałby taki sam status, jak reszta kraju. Nie byłoby też kontroli na irlandzkiej granicy.
Ale tak, jak to robi od przeszło 20 lat Turcja, Wielka Brytania musiałaby stosować unijną politykę handlową i respektować unijne normy towarowe, choć bez wpływu na ich kształt. To jest „podległość”, o której mówi Johnson.
Dla dumnego Londynu takie rozwiązanie jest upokarzające, stawia pod znakiem zapytania cały sens brexitu. Bruksela podejrzewa więc, że Brytyjczycy wycofają się z niego jak tylko emocje wokół rokowań opadną. Dlatego Unia domaga się, aby w porozumieniu zapisać, że takie rozwiązanie obowiązywało „bezterminowo”, aż uda się wynegocjować inne warunki współpracy.