Andrzej Gmitruk nie żyje

Andrzej Gmitruk nie żyje. Był najlepszym polskim trenerem boksu po Feliksie Stammie.

Aktualizacja: 20.11.2018 21:47 Publikacja: 20.11.2018 17:30

Andrzej Gmitruk nie żyje

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Sam o sobie mówił, że jest w czepku urodzony. Był najmłodszym – 26-letnim – trenerem warszawskiej Legii, klubu, który taśmowo wygrywał mistrzostwa Polski. W wieku 32 lat dostał kadrę narodową i być może, gdyby nie polityka, przywiózłby medale już z Los Angeles (1984). A tak bokserzy pojechali do Hawany, gdzie Janusz Starzyk, Zbigniew Raubo i Henryk Petrich stanęli na podium w Turnieju Przyjaźń, który zawodnikom z krajów socjalistycznych zastąpił igrzyska.

Gmitruk był trenerem innym niż wszyscy, których wtedy znałem. Nie miał za sobą takiej kariery bokserskiej jak Wiesław Rudkowski czy Janusz Gortat, z którymi pracował w Legii. Nie zdobywał medali na ringach całego świata, tylko kończył AWF ze specjalizacją ... podnoszenie ciężarów.

Ale był inteligentny, potrafił obserwować i słuchać. I miał bajer, który kochali zawodnicy. Kto znał Andrzeja i słuchał jego opowieści, wie, o czym mowa. Potrafił każdemu wmówić, co chciał. Pięściarze, nawet ci mniej utalentowani, wierzyli, że będą mistrzami świata.

W jego Legii rozkwitł talent Andrzeja Gołoty, który szybko trafił do reprezentacji Polski. Na igrzyskach w Seulu (1988) Gmitruk sekundował przy czterech medalach zdobytych przez Andrzeja Gołotę, Jana Dydaka, Henryka Petricha i Janusza Zarenkiewicza.

I kiedy wydawało się, że to dopiero początek wielkich sukcesów polskiego boksu (Gołota i Dydak mieli przecież dopiero po 20 lat), Gmitruk zrezygnował z prowadzenia reprezentacji. Miał inne cele, chciał wyjechać na Zachód, tam poszukać pracy i zarobić.

W Norwegii, gdzie trafił, mieli wtedy wyjątkowo utalentowanego chłopca – Ole Klemetsena. Z Gmitrukiem w narożniku 21-letni Ole zdobył brązowe medale mistrzostw Europy i mistrzostw świata, w tym samym, 1991 r. Norwegia polubiła Gmitruka, a on Norwegię, mieszkał tam z rodziną, z dwoma synami.

Spotykaliśmy się przy okazji wielkich imprez, często też dzwonił i pytał o nowe twarze w polskim boksie. Czasami przyjeżdżał z Norwegami na zgrupowania w Cetniewie i znów było tak jak za starych dobrych czasów, czyli wesoło. Dla dziennikarzy był idealnym partnerem, mówił to, co chcieli usłyszeć. Choć znaliśmy się dobrze, mnie też czasami próbował bajerować. Miał to we krwi.

Faktycznie chyba urodził się w czepku, bo zawsze spadał jak kot na cztery łapy, a wraz z nim jego zawodnicy. Przy wyrównanych walkach mogłem obstawiać w ciemno, że wygra ten, który ma w narożniku Gmitruka. I nie miało znaczenie, czy był to Polak, czy Norweg. Z Eskimosem też by wygrywał.

Trzynaście lat temu w Chicago – po walce Tomasza Adamka z Paulem Briggsem – wierzyłem, że szczęście towarzyszące Gmitrukowi i tym razem go nie opuści, choć miałem świadomość, że jeśli sędzia podniesie w górę rękę Australijczyka, skandalu nie będzie. Ale to Adamka ogłoszono zwycięzcą i został mistrzem świata. Trzy lata później w podobnie dramatycznych okolicznościach Adamek pokonał w Newark Steve'a Cunninghama i też zdobył pas.

Gmitruk stał w narożniku Adamka, gdy ten wygrywał z Gołotą podczas pamiętnej walki w Łodzi, trenował go w USA przed pojedynkiem z Amerykaninem Jasonem Estradą w lutym 2010 r.

Po tej walce rozstali się na dobre, Gmitruk nie wiązał bowiem swojej przyszłości z Ameryką tak jak Adamek, w Polsce organizował swoje gale, więc tak to się musiało skończyć.

Był człowiekiem orkiestrą. Promotorem, trenerem, menedżerem, komentatorem i telewizyjnym ekspertem. Później urodziła się córka, zachorowała żona i doszły kolejne obowiązki.

Ale dawał radę. Ostatnio miał zawodników, którzy sprawiali, że z chęcią jeździł na treningi: Artura Szpilki, Izu Ugonoha i Macieja Sulęckiego. 10 listopada stał w narożniku Szpilki, gdy ten po ciężkim boju wygrywał z Mariuszem Wachem (byłym pięściarzem Gmitruka). Po powrocie kontynuował przygotowania Izu Ugonoha do pojedynku o tytuł mistrza Europy z Turkiem Alim Erenem Demirezenem. Wierzył, że w przyszłym roku Sulęcki będzie walczył o mistrzostwo świata.

Miał wiele planów, nie wszystkie związane z boksem, mówił mi o nich kilka dni temu. Trudno uwierzyć, że to była nasza ostatnia rozmowa.

Sam o sobie mówił, że jest w czepku urodzony. Był najmłodszym – 26-letnim – trenerem warszawskiej Legii, klubu, który taśmowo wygrywał mistrzostwa Polski. W wieku 32 lat dostał kadrę narodową i być może, gdyby nie polityka, przywiózłby medale już z Los Angeles (1984). A tak bokserzy pojechali do Hawany, gdzie Janusz Starzyk, Zbigniew Raubo i Henryk Petrich stanęli na podium w Turnieju Przyjaźń, który zawodnikom z krajów socjalistycznych zastąpił igrzyska.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Boks
Boks. Polskie pięściarki wywalczyły kwalifikacje olimpijskie
Boks
Anthony Joshua nokautuje jak dawniej. Kto następnym rywalem?
Boks
Walka Joshua – Ngannou. Miliony na ringu w Rijadzie
Boks
Walka Fury - Usyk. Czekając na cud i szczęście
Boks
Znany polski bokser przyłapany na dopingu. Jest wieloletnia dyskwalifikacja