Gołowkin był w trudnej sytuacji, musiał mieć świadomość, że sędziowie będą sprzyjać rywalowi. Tak niestety skonstruowany jest ten biznes. Kura znosząca złote jajka, a taką jest Alvarez, zawsze może liczyć na parasol ochronny. Zwłaszcza gdy stoi za nią potężna firma promotorska, w tym przypadku Golden Boy Promotions.
Zresztą jej szef Oscar de la Hoya rozumie to jak mało kto. Wystarczy przypomnieć jego słynny pojedynek z Felixem „Tito" Trinidadem z 1999 roku. „Golden Boy" był lepszy, zasłużył na zwycięstwo, ale wygrał Portorykańczyk. Dlaczego? Zadałem wtedy to pytanie znanemu amerykańskiemu dziennikarzowi, który odpowiedział: bo Don King ma lepszych sędziów niż Bob Arum. Ten pierwszy był promotorem Trinidada, a drugi Oscara de la Hoi. Do rewanżu nigdy nie doszło, wielka szkoda.
Takich werdyktów jak tamten w boksie było całe mnóstwo. Niektóre nazywano skandalami, inne przechodziły do historii jako wielkie oszustwa, a o takich jak ten ostatni w Las Vegas mówiono tylko, że nic by się nie stało, gdyby sędziowie opowiedzieli się za przegranym.
Moim zdaniem Gołowkin walczył bardzo dobrze, ale Alvarez w niczym mu nie ustępował. Ktoś powie, że to Kazach bronił tytułów, więc wyrównane rundy powinny iść na konto mistrza, ale takich zasad nie ma. Bywa przecież i tak, że ktoś wygrywa siedem wyrównanych rund, później w pozostałych pięciu dostaje solidne lanie, i to on jest zwycięzcą, bo punktowano je zgodnie z regulaminem 10:9, podobnie jak tamte wyrównane. Boks nie zawsze jest sprawiedliwy, nawet jak sędziowie punktują uczciwie.