31-letni „Król Cyganów" przez wielu uważany jest za najlepszego pięściarza wagi ciężkiej, choć nie ma żadnego z mistrzowskich pasów. Trzy z nich (WBA, IBF, WBO) należą bowiem do Andy'ego Ruiza Jr., a czwarty (WBC) do Deontaya Wildera, który ma być kolejnym rywalem niepokonanego Anglika. Tyson Fury musiał tylko zwyciężyć w Las Vegas trzy lata młodszego, podobnie jak on bez porażki na koncie, Otto Wallina.
Nie brakowało głosów, że ten pojedynek to żart, bo Wallin niczego nie osiągnął, a były mistrz Tyson Fury to wciąż pięściarz o największym potencjale w królewskiej kategorii.
Dla bukmacherów Anglik był faworytem, ale w boksie takie rachuby czasami biorą w łeb. Wystarczy przypomnieć porażki przez nokaut Mike'a Tysona z Jamesem Busterem Douglasem czy, ostatnio, Anthony'ego Joshuy z Ruizem Jr.
Tym razem zamiast sensacji były „tylko" emocje. Głównie za sprawą dobrej postawy Wallina oraz kontuzji, której Fury doznał w trzeciej rundzie.
Wallin trafił lewym sierpowym w prawy łuk brwiowy rywala, a ten zalał się krwią. Gdyby nie profesjonalizm cutmana, który w narożniku Fury'ego fachowo zajął się głęboką raną, i wyrozumiałość lekarza Komisji Sportowej Stanu Nevada, walka mogła zostać przerwana, a jej zwycięzcą byłby Wallin. Oczywiście ta wyrozumiałość miała oczywisty związek z osobą Tysona, bo to na nim była skupiona uwaga bokserskiego świata.