Drugi półfinał tego interesującego turnieju stał na równie wysokim poziomie jak pierwszy, rozegrany tydzień temu w Rydze. I podobnie jak wtedy zmierzyli się ze sobą niepokonani mistrzowie świata kategorii junior ciężkiej: reprezentujący Rosję Osetyniec z Władykaukazu, 24 letni Murat Gassijew (IBF) i siedem lat starszy uciekinier z Kuby, Yunier Dorticos, dziś mieszkaniec Miami.
Urodzony w Hawanie mistrz WBA Super powtarzał, że zniszczy i upokorzy Gassijewa, a patrząc na jego procent nokautów (95) prawdopodobieństwo takiego rozstrzygnięcia było realne. Ale młody Osetyniec też ma bomby w rękawicach i potrafi nokautować, o czym przekonał się chociażby Krzysztof Włodarczyk, który został wyliczony w trzeciej rundzie ćwierćfinału tego turnieju, w październiku ubiegłego roku w Newark. Każde rozstrzygnięcie było więc możliwe.
W Soczi piękna, ogromna olimpijska hala pękała w szwach. Oprawa była godna tego co zaprezentowali mistrzowie. Przyleciał z USA Giennadij Gołowkin, przyjaciel Gassijewa (Rosjanin i Kazach mają wspólnego trenera, Abela Sancheza), zaproszonym gościem był Usyk, który awans do finału WBSS wywalczył tydzień wcześniej wygrywając po znakomitej walce w Rydze z Łotyszem Mairisem Briedisem.
Dorticos noszący przydomek „Dr KO" chciał znokautować Gassijewa od pierwszych rund, za wszelką cenę. Atakował, zadawał mnóstwo ciosów, jakby nie dostrzegając, że rywal wciąga go w pułapkę. Osetyniec za radą Sancheza nie chciał otwartej wojny, wolał poczekać na dogodny moment. Inicjatywę przejął w połowie pojedynku, pokazał że też potrafi wywierać presję, tak jak w pierwszej fazie walki pokazywał mądrą, skuteczną obronę.
I kiedy w 12 rundzie wydawało się, że po kolejnym, wyrównanym półfinale zwycięzcę wskażą jednak sędziowie, Dorticos rzucił się do jeszcze jednego ataku, a Gassijew cofając się skontrował podwójnym lewym sierpowym, po którym Kubańczyk padł na deski. Padał jeszcze dwa razy, ten trzeci był ostatnim. Do końcowego gongu brakowało zaledwie osiem sekund!