Stawką w tym pojedynku był tytuł IBF, a Szeremeta, mistrz Europy, był obowiązkowym pretendentem. Można więc powiedzieć, że na tę walkę i solidne honorarium (ponad pół miliona dolarów) solidnie sobie zapracował.

Ale trzeba też uczciwie przyznać, że nie miał w tej konfrontacji nic do powiedzenia. Był cztery razy liczony i został poddany po siódmej rundzie. Owszem, pokazał serce do walki, ambicję i charakter, ale to za mało, gdy rywalem jest Gołowkin. Po prostu zabrakło umiejętności i atutów, np. siły ciosu, które mogłyby te braki tuszować i dawać nadzieję.

Ci, którzy sądzili, że 38 - letni Kazach najlepsze lata ma już za sobą, być może są zaskoczeni, ale prawdziwą wartość dzisiejszego Gołowkina poznamy dopiero w starciu z kimś, kto reprezentują podobną mu klasę. Siedem lat młodszy Szeremeta do tego grona nie należy. Nie należał do czołówki światowej w gronie amatorów i nie należy teraz. Miał szczęście i pecha zarazem, że dostał szansę walki z takim gigantem jak „GGG”, ale zapłacił za to wysoką cenę dołączając do grona przegranych polskich mistrzów pięści. Gołowkin powiedział, że oszczędzał Szeremetę, że chciał dłużej pokazać się widzom. Być może tak było, ale nie musiał tego mówić.

Jak było naprawdę najlepiej wie sam Kamil Szeremeta, który w ringu był tak samo bezradny, jak osiem lat temu Grzegorz Proksa, też mistrz Europy, który jako pierwszy z Polaków stanął do walki o mistrzostwo świata z Kazachem i został znokautowany w 5. rundzie. Jak widać nic się nie zmienia, mimo upływu czasu Gołowkin dalej wyznacza granice.